2.01.2010

Wspomnienia z Kazachstanu. Cz.II ost. Uralsk. Atyrau.

Uralsk. Przez to prawie ćwierćmilionowe miasto pełne drzew i zieleni przepływa rzeka Ural, co nie jest bez znaczenia, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że w Zachodnim Kazachstanie dominują stepy a o kawałek drewna czy zielonej gałązki wcale nie jest tak łatwo. Oral (bo tak brzmi nazwa po kazachsku) założony w XVI w. przez Kozaków był przez długi czas „ruskim bastionem”, ale dziś większość mieszkańców stanowią już Kazachowie. Samo miasto jest niezwykle urokliwe, ciekawa zabudowa, piękne cerkwie, a nawet żeński monastyr. Dodatkową atrakcją jest ZOO, wprawdzie niewielkie, ale za to z rozbrajającymi niedźwiadkami. Chlubą Uralska jest jednak park, którego nie powstydziłyby się europejskie stolice. Położenie nad rzeką przyciąga amatorów wiosłowania bądź szybkiej jazdy na motorówce, tudzież bananie*. W samym parku oprócz zgrabnie urządzonych alejek i miejsc do leżakowania jest mnóstwo atrakcji, począwszy od strzelnicy, poprzez przeróżnej maści karuzele a skończywszy na Shreku**. Wrażenia miejsca bajecznego nie jest w stanie zatrzeć nawet pomnik Lenina, ukryty sprytnie wśród drzew, przy jednej z bocznych alejek. Swoją drogą jego obecność wiele mówi o tutejszej mentalności i pozostałościach z czasów komunizmu. Ale Uralsk najpiękniejszy jest nocą – wtedy błyszczy i lśni tysiącem świateł i kolorów. To miasto ma duszę...

Gdzieś pośrodku tego miasta stoi świątynia katolicka. Do użytku oddano ją dopiero 1,5 roku temu. Jest dość duża,biorąc pod uwagę fakt, że samych katolików jest tu niewielu. Zresztą trudno ich policzyć, gdyż jedni odchodzą a na ich miejsce pojawiają się nowi. Widocznie niektórzy się zniechęcają, może stawianymi przed nimi wymaganiami? Ale są też Ci, którzy do wiary są przywiązani, a i do Kościoła zaczynają się przekonywać lub już znaleźli w nim swoje miejsce. Na sobotnie sprzątanie świątyni zawsze ktoś przyjdzie, również przy innych pracach nie brakuje chętnych. Na niedzielnej Eucharystii pojawia się coraz więcej osób i co ważne, coraz pełniej i bardziej świadomie w niej uczestniczących.

Powoli rodzi się Wspólnota, ta przez duże „W”, a to dzięki wspaniałym duszpasterzom. Ks Janusz Potok pracował wcześniej w Chromtau, gdzie swoje zadanie wykonał doskonale, więc teraz wziął się za uralską trzódkę i chyba wszystko zmierza w dobrym kierunku. Pomaga mu ks. Peter Sakmar ze Słowacji, a także Ewa, również ze Słowacji. No i są wreszcie najnowsze „nabytki” uralskiej załogi, czyli Elżbietanki, s. Zyta i s. Kryspina. Planują otworzyć ochronkę dla dzieciaków. Są lekcje gdy na gitarze, w salce pod kościołem jest dostępny internet. A to wciąż dopiero początek...

Brakuje mi tego miejsca. Tęsknie za Ewą poprawiającą wciąż ruski ks. Petera i za kazaniami ks. Janusza (choć niemniej za jego poczuciem humoru). Chciałbym znów służyć do Mszy razem z chłopakami, a potem pograć z nimi w piłkarzyki. Z chęcią zobaczyłbym postępy Edwarda na „polu liturgicznym”, wybrał się z Edgarem i Stasem do pobliskiego kina lub po prostu się powłóczył po mieście. Brakuje mi wypadów nad rzeczkę i szaszłyków Swietłany. Nosze ich jednak w sercu i wiem, że rodzi się tam wciąż Żywy Kościół. W tym miejscu wiele się nauczyłem, nie tylko przy okazji remontu domu Elżbietanek czy prac przy świątyni, ale przede wszystkim „remontując” swój własny stosunek do ludzi i Boga. Wiele dały mi rozmowy i wspólna modlitwa z Tomasem i Jurijem, którzy pracowali tam jeszcze pół roku temu. Przykład życia księży i ich zaangażowanie w urządzanie parafii (rozumianej zarówno jako budynek jak i wspólnota ludzi) też miały nieocenioną wartość.

Atyrau. Naftowa stolica Kazachstanu. Centrum eleganckie, nowoczesne, tylko pozazdrościć. Na obrzeżach już tak pięknie nie jest. Generalnie bieda, wszystko zaniedbane. Brak perspektyw. W dzielnicy Avangard tętni jednak życie, zwłaszcza letnimi wieczorami, kiedy dzieci z całego miasta (nawet z odległych dzielnic) zbierają się by skorzystać z boiska i placu zabaw przy tutejszym kościele katolickim. Większość to muzułmanie i prawosławni, ale to akurat nikomu nie przeszkadza. Nikt tu zresztą nikogo na siłę nie nawraca. Katolików nie ma zbyt wielu. Owszem, jest wielu obcokrajowców pracujących tu na kontraktach w rafineriach naftowych, przychodzą w sobotę wieczorem na „angielską” mszę lub na „włoską” w niedzielny wieczór. Ale są też potomkowie zesłańców, jeszcze z czasów stalinowskich, głównie niemieckiego pochodzenia, choć nie tylko. Pierwszy kapłan przyjechał tu dopiero 10 lat temu. Na powitanie został przeegzaminowany przez jedną z babć z podstawowych modlitw, zresztą po niemiecku, ale to akurat nie był problem, gdyż ks. Janusz Kaleta (obecnie biskup) studiował w Austrii, więc egzamin u babuszki zaliczył. Ks. biskup czuwa nad całą Administraturą Apostolską Atyrau, więc ma nie tylko wiele obowiązków na głowie, ale też i wielką odpowiedzialność na swoich barkach. Jest na szczęście ks. Piotr Kluza, który oprócz spraw duszpasterskich i urzędowych zajmuje się „radosną twórczością” konstruktorską. Zresztą chyba razem z ks. biskupem wyznają zasadę, że dzień bez majsterkowania to dzień stracony. Są też oczywiście Siostry Elżbietanki, które wśród rozlicznych obowiązków (od zakrystii po katechezę) prowadzą Centrum Duszpasterskie, a w nim m.in. świetlicę dla dzieci. Od trzech lat posługują tu też wolontariusze Ruchu Światło-Życie. Na trzecią już „zmianę” przyjechała Magda, animatorka z archidiecezji poznańskiej. Uczy języków – niemieckiego i angielskiego. Oprócz tego tak jak w przypadku K&N&J&J*** jest specem od ...wszystkiego, czyli taką diakonią do zadań specjalnych.

W Atyrau przebywałem krótko, choć na tyle często by zdążyć się związać z tym miejscem i ludźmi. Chyba najbardziej brakuje mi ministrantów. Te chłopaki są naprawdę nieprzeciętni. Najbardziej zżyłem się z Nikitą, Miszą i Saszą, ale jest ich tam więcej, a każdy z nich wyjątkowy. Zawsze uśmiechnięci i gotowi do psotów, ale też do służby przy ołtarzu. Na ich przykładzie zobaczyłem co to znaczy Ministrantura. Ale czymże by była parafia bez babuszek. To przecież dzięki nim przetrwała tu wiara. Panie w parafii w Atyrau są naprawdę aktywne. Kiedy trzeba coś przeczytać na liturgii zawsze można liczyć na ciocię Nelę, Paulinę lub Ninę. Specyfiką atyrauską jest obecność obcokrajowców, ale ten rozdział akurat nie jest mi znany tak blisko jak dziewczynom, ja mogę tylko zaświadczyć, że Ci ludzie wiedzą czym jest odpowiedzialność za wspólnotę.

W tym miejscu zobaczyłem co naprawdę znaczy słowo służba. W tym miejscu zobaczyłem czym naprawdę jest Kościół Katolicki, a więc Powszechny. Ludzie, których tu spotkałem zawstydzają mnie swoją wiarą, taką prostą, ale za to prawdziwą. Przytoczę tylko jeden przykład. Uralsk,początek sierpnia. Odwiedził nas nastoletni Nikita z Atyrau. Na parafię przyszedł Artiom, który nie widział Nikity dwa lata. Zapytany przez niego co słychać Nikita próbując ogarnąć w myślach najważniejsze wydarzenia dwóch lat odpowiedział: mogę przyjmować Komunię Świętą! Gdy to usłyszałem zbladłem. Chłopak, który w tym okresie uczestniczył m.in. w dwóch obozach, zresztą był świeżo po jednym z nich, postanowił się podzielić ze znajomym (swoją drogą jakoś niezbyt często zaglądającym do Kościoła) właśnie faktem, że przyjął w tym roku I Komunię Św. Duma i radość, jakie rysowały się na twarzy Nikity, gdy to mówił, sprawiały wrażenie, jakby to wydarzenie było kluczowe w jego życiu. Tą scenę będę miał przed oczyma do końca życia.

Kazachstan ... pod tym pojęciem kryje się tak wiele rzeczy. To kraj kontrastów i sprzeczności, urzekający pięknem krajobrazów, gór i stepów, jezior i rzek. Kraj naznaczony piętnem tragicznej historii zesłańców, ziemia tysiąca narodów, państwo z perspektywami, ale i problemami. Kazachstan to państwo szukające swojej tożsamości, to ludzie spragnieni prawdy i Boga. Kazachstan ... to miejsce w którym nie sposób się nie zakochać. Wieloma wspomnieniami i wrażeniami mógłbym się jeszcze podzielić, wiele anegdot przytoczyć, ale zostawię to już Magdzie i kolejnym, którzy tam wyjadą. No chyba, że dane mi będzie tam wrócić, wtedy znowu wtrące tu swoje trzy grosze ...

Przemek

*Nie miałem niestety okazji doświadczyć tej przyjemności, ale z daleka wygląda zabawnie.
** Tego się nie da opisać, to trzeba przeżyć (najlepiej bez rozstroju żołądka).
*** Dla tych, którzy nie śledzili bloga od początku rozszyfrowuję: kasia, Natalia, Jowita i Justyna

Brak komentarzy: