11.08.2011

Ostatni meldunek

Nie udało mi się napisać z Nairobi, bo cały czas biegaliśmy z Fr. Francisem i załatwialiśmy różne sprawy. Była też mała niespodzianka, bo ksiądz wiedział, jak bardzo chciałem jechać z dzieciakami z Laare na safari, dlatego zabrał mnie do parku żyraf, gdzie mogłem „pocałować” takiego niesamowitego zwierzaka.
W tej chwili jestem już w Amsterdamie i w sztucznej strefie zieleni na lotnisku, kwitnę razem ze sztucznymi kwiatkami czekając na samolot do Warszawy. To dobry czas na krótkie podsumowanie, bo w ciągu ośmiu godzin lotu z Nairobi przyszło już kilka refleksji.

7.08.2011

Czas pożegnań

Jak to zwykle w Kenii bywa, zmienił się lekko plan mojego powrotu, dlatego trzeba było przeorganizować wszystko. Pierwotny plan był taki, że jedziemy do Nairobi we wtorek, ale Fr. Francis ma do załatwienia tam jutro jakieś sprawy, więc skrócił mi się pobyt w Mitunguu o jeden dzień.
To pociągnęło za sobą kolejne zmiany, bo rzeczy, które chciałem załatwić w poniedziałek, musiałem przesunąć na wczoraj i dziś, dlatego też zmuszony byłem zrezygnować z zaproszenia na safari organizowanego przez s.Alicję dla dzieci z Laare. Mówi się trudno, żyje się dalej…

5.08.2011

Mój dom...

Wiem, że wiele osób uważnie śledzi historię Agnes i Caroline, pragnę więc przekazać świeże wieści:
Pierwszej nocy Caroline obudziła się i zaczęła płakać, że chce chleba, ale Agnes szybko ją uspokoiła i mała zasnęła.
Dziś kiedy pojechaliśmy do Matetu, to rozradowana Agnes biegła na przedzie całej grupy dzieci. Kiedy Father zapytał, czy chcą odwiedzić rodzinę w domu, to Agnes szybko odpowiedziała, że jeśli rodzina chce je zobaczyć, to może do nich przyjechać, a ich dom jest teraz w Matetu!!!

Nowy początek

Dla Caroline i Agnes to był pewnie jeden z najważniejszych dni w życiu. Wczoraj przed południem dostaliśmy informację, że wszystkie dokumenty potrzebne do zabrania dziewczynek z domu są już gotowe i możemy przystąpić do działania.

3.08.2011

Nasze dzieci ze slumsu

Dokładnie za tydzień będę już w drodze powrotnej do Polski, a tu wciąż tyle spraw do załatwienia. Wczoraj rozpoczęliśmy więc odwiedziny tych rodzin, które mamy najbliżej, czyli te mieszkające w slumsie w Mitunguu.
Wydawało się, że to co najbliżej, będzie najłatwiejsze, ale i tym razem się pomyliłem. O slumsie, skąd się wziął i kto tu żyje, pisałem już w poście o Mitunguu, dlatego nie będę się powtarzał. Dodam tylko, że większość mieszkańców Koromone (tak tutaj nazywają ten slums) to ludność napływowa.

2.08.2011

To był hard core...

W piątek z samego rana, czyli tutejszym zwyczajem koło południa, ruszyliśmy z Agatą na północ. Najpierw matatu z Mitunguu do Nkubu, później z Nkubu do Meru. Tam chciałem załatwić kilka spraw, między innymi wypłacić parę groszy z bankomatu, bo zasoby w portfelu już się kończyły.
Banków w Meru jest już sporo, więc długo nie trzeba było szukać i wszystko byłoby OK., gdyby nie to, że bankomat zaczął zadawać dziwne pytania, a następnie pożarł moją kartę. Wiele nie myśląc, zrobiłem w banku dużo hałasu, bo okazało się, że bank nie zwraca kart wydanych przez inne banki. Trwało to wszystko dobrą godzinę, ale udało mi się odzyskać kartę i pomyślnie wyjąć szylingi ze ściany.

1.08.2011

Zaległe wieści

Fr. Francis z dziećmi
Były egzaminy, są też wyniki. Najlepszym okazał się być nasz chłopiec Kelly Mutuma. Wczoraj odbyło się wręczenie nagród. Nie ważne, kto zajął które miejsce, prezenty dostali wszyscy, ale najlepsi dostaną wyjątkową szansę nauki w Matetu.
Były tańce, śpiewy i oczywiście przemowy. Ja też musiałem powiedzieć coś od siebie. Wręczyłem również najlepszemu chłopcu i najlepszej dziewczynce małe upominki, które przekazali mi mój siostrzeniec i siostrzenica, chcący podzielić się swoimi zabawkami z kenijskimi dziećmi.