28.01.2011

Kazakhstan, priviet!

Czekałem z niecierpliwością na pierwsze wieści z Kazachstanu naszej kolejnej wolontariuszki, gdyż podróż z kilkoma przesiadkami zawsze może przynieść niespodziewane przygody. Do Sylwii Gastoł dołączyła Agata Kamińska, która pochodzi z Cieszyna, gdzie była animatorką, a później jej drogi prowadziły do Opola na teologię i do Krakowa na dziennikarstwo, przed wyjazdem pracowała w Salezjańskim Wolontariacie Misyjnym. Gra na gitarze, klawiszach, śpiewa, zna język angielski, więc na pewno talentu i umiejętności jej nie brakuje, tak więc zajęć na wolontariacie też jej nie zabraknie:) Pamiętajmy o dziewczynach w modlitwie, kliknij "więcej" i przeczytaj o pierwszych wrażeniach Agaty z Kazachstanu. Marcin


Kazakhstan, priviet!
Kilka godzin jazdy nocnym pociągiem do Wiednia, lot do Moskwy i dalej do Kazachstanu. Podróż bez komplikacji upłynęła mi na spaniu i czekaniu na przesiadki.. Raz po raz sprawdzali moje dokumenty i tak, o 4ej nad ranem polskiego czasu 18 stycznia 2011, cała „w skowronkach” stanęłam na kazachskiej ziemi J. Chwała Panu!
Na lotnisku w Atyrau przywitał mnie ks. bp Janusz Kaleta. Po odnalezieniu mojej „skromnej” gabarytami walizki z żółtą kokardą ruszyliśmy do samochodu i stamtąd na parafię, na śniadanie. Ksiądz przypomniał mi o zmianie czasu i tak oto z 4ej nad ranem zrobiła się 6ta! (w Polsce 2ga w nocy, u moich przyjaciół w Peru jeszcze poniedziałek i 16ta!) To niesamowite, pomyślałam. Na miejscu przywitały mnie serdecznie siostry Elżbietanki, które mieszkają obok kościoła i służą swoją obecnością i pracą tutejszym dzieciom i młodzieży, i jeszcze radosne spotkanie z Sylwią, wolontariuszką z Polski, która jest w Atyrau już kilka miesięcy, a z którą, jak dotąd znałam się tylko z rozmów przez skypa.  Na „dzień dobry” usłyszałam, że przywiozłam im śnieg, chociaż w Polsce niewiele go wtedy mieliśmy.. i tak, obraz dzieci tarzających się w śniegu i odgarniających go skąd tylko się dało, był już codziennością. A jaka to była dla nich radość! Niestety, nie wiedzą, co znaczy zjeżdżać „z górki na pazurki” na jabłuszku lub sankach – wszędzie tu płasko.. 
Wspólnie zjedliśmy uroczysty obiad ugotowany, jak zapewniały siostry, z okazji mojego przyjazduJ. Później sporo rozmów, poznawanie otoczenia i funkcjonowania tego miejsca. Dzień upłynął mi bardzo szybko i niebawem regenerowałam już siły po podróży w wygodnym łóżku.
Atyrau to bardzo ładne miasto. Dzieli je na dwie części rzeka Ural, i tak jest część europejska i azjatycka miasta. W centrum piękne, nowoczesne budynki, banki, urzędy. Zwiedziłam miejscowy bazar, widziałam ludzi łowiących ryby w przeręblach rzeki, obserwowałam życie codzienne miasta. Kobiety wystrojone w futra i obowiązkowo w butach na obcasie, młode, krasiwe dziewuszki, prawie wszyscy noszą tu duże, futrzane czapy. Łatwo rozpoznać, kto nie jest stąd. Na ulicach kierowcy trąbią prawie bez przerwy i z byle powodu, jeżdżą dość chaotycznie i trzeba uważać przy przechodzeniu przez jezdnię. Na targowisku każda pani sprzedawczyni nawołuje, żeby to właśnie u niej zrobić zakupy, ona ma najlepsze artykuły – walka o klienta trwa non stop.  
Dowiedziałam się od ks. Biskupa, że będę jednak w Uralsku, tam jestem bardziej potrzebna. Niebawem więc przyjechał ks. Janusz, proboszcz parafii w Uralsku i razem wybraliśmy się w drogę przez stepy na północ, blisko granicy z Rosją. Bóg był dla nas łaskawy, bo droga tego dnia była czysta, mimo padającego wcześniej śniegu i silnych wiatrów. Po drodze kilka razy mijaliśmy cmentarze wybudowane pośrodku samego pustkowia: prawosławne, muzułmańskie... Miałam szczęście zobaczyć wielbłądy: całe stado zwierzat „ubranych” w brązową puchatą sierść pasło się na stepie tuż obok drogi, podobnie konie i owce.
Dojechaliśmy na miejsce w porze obiadowej i oczywiście czekał już na nas smakowity obiad przygotowany przez s. Zytę i Filipę. Uralsk jest dużym rozwiniętym miastem. Jak w całym Kazachstanie mieszkają i żyją tu ludzie różnych narodowości. Infrastruktura miasta jest dobrze rozwinięta, znajduje się tu piękny park, basen, kina, centra handlowe.
Nasze siostry Elżbietanki służą tutaj ponad rok. Były obecne przy otwarciu kościoła, teraz zajmują się dziećmi, młodzieżą i starszymi parafianami. Ks. Janusz oprowadził mnie po plebanii i salkach. Uczestniczyłam w eucharystii, modlitwach i wspólnych śpiewach. Wszystko w nowym jeszcze dla mnie języku rosyjskim. Oprócz ks. Janusza jest także ks. Peter, Słowak. W domu przy plebanii mieszka z nami Masza i jej siostra Ania, które studiują w Uralsku, a przyjechały z Atyrau.
Kościół p.w. Matki Bożej Nieustającej Pomocy jest ozdobiony pięknymi witrażami. Podczas liturgii śpiewamy pieśni z towarzyszeniem gitary s. Filipy, która uczy młodzież gry na tym instrumencie. Moim zadaniem będzie nauka języka angielskiego. Przed lub po modlitwach organizowane są zawsze różne zajęcia dla wszystkich chętnych. Młodzież przyjeżdża na zajęcia z bardzo daleka, podobnie z parafianie, którzy przyjeżdżają autobusami na eucharystie. To dla nich spore poświęcenie. Poznałam już większość młodzieży, z którą będę spędzała czas, są bardzo mili, uśmiechnięci i chętni do bliższego poznania się i tworzenia czegoś razem. Bardzo mnie to cieszy. Powoli będę poznawać to miejsce, mieszkańców i naszych parafian. Oby Bóg błogosławił wszystkich naszym działaniom.
Pozdrawiam serdecznie i proszę, pamiętajcie o Nas w modlitwieJ.
Agata

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Agata, od 28 stycznia minęło już prawie 3 miesiące! Żadnych nowych relacji? O Sylwi to już w ogóle nie wspomnę - nic tu nie widzę jej wpisów. Dzielcie się z nami dziewczyny tym co tam się dzieje, Waszymi przeżyciami...

Joanna Zadrożna pisze...

Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.