20.11.2006

Jezusowa niespodzianka.


Codziennie rano biegniemy do szpitalnej kapliczki na Msze św.
A po mszy mam w zwyczaju chodzić do Martina, zobaczyć jak sie miewa.
Tak tez dziś uczyniłam. Dzień wcześniej czuł sie bardzo źle, miał wysoką gorączkę - przy AIDS to normalka, dziś lepiej a jutra nie wiadomo czy dożyjesz.
Zmieniłam mu więc pościel, bo akurat na dyżurze była jakaś miejscowa pielęgniarka, ( tam jakoś nikt nie ma wyczucia, ze jest granica użycia jednej zmiany pościeli po przekroczeniu której już spać się nie powinno... Tak więc zakasałam rękawy, coby Martinowi spało sie lepiej...
Obawiałam sie chyba nawet ze to jego ostania noc....
tak więc rano po mszy zaglądam do pokoju Martina, patrzę a on siedzi na łóżko, a obok stoi ksiądz i udziela mu Komunii św.
Zdziwienie mnie ogarnęło, bo jestem tu już trochę, a wcześniej nigdy u Martina księdza nie spotkałam.
Dyskretnie więc pokłoniłam się Panu Jezusowi...
ale tak jakoś dziwnie się poczułam, bo wczoraj tu gdzie ścieliłam Martinowi łózko, w tym brudzie i smrodzie... stał Pan Jezus!
Chyba pierwszy raz w życiu, tak namacalna i konkretna była obecność Jezusa w drugim człowieku.

20.10.2006

codziennie ku chipatala ( codziennie wędruję do szpitala)

Placówka na której jestem to szpital, mimo że mam odpowiadać za działkę biurową,
to znajduje czas na przebywanie z pacjentami, bo daje mi to niezwykłą radość.
Wprawdzie trudno z większością sie porozumieć, bo nie mówią po angielsku, ale ci uczą mnie chinanya.
Ale... szpital jak to szpital, w zetknięciu z chorobą i cierpieniem, bywa naprawdę ciężko.

Wiadomo, cierpienie zawsze jest trudne, bolesne, ale tutaj najgorsze jest to ze widzę mnóstwo ludzi młodych, w moim wieku, często nieco starszych.

Na oddziale izolacyjnym, gdzie już przebywają tzw ciężkie przypadki, nie ma ludzi powyżej 50. tam nie spotkałam jeszcze dziadka starszego albo babci!

Tylko młodzi ludzie!! I to jest najgorsze!

Jak młode kobiety, młodzi mężczyźni umierają! AIDS to oczywiście główna przyczyna. Odporność spada wiec czepia się ich wszystko.

Czasem łagodna odmiana malarii, która normalnie gdy zastosuje sie leczenie nie zabija, ich potrafi.

Mam takiego jednego "zaprzyjaźnionego pacjenta" Martin, młody chłopak, ok 30 -stki. Mówię około, bo jest tak zniszczony przez chorobę, ze nie wiem ile mu dać.

Trudno powiedzieć ile mu jeszcze zostało życia, miewa dni lepsze, dni gorsze.

Jest zdany całkowicie sam na siebie. Bardzo cierpi, ale niezwykle dzielnie znosi to cierpienie…Wiec jedyne co mogę zrobić to zanieść mu czasem coś do jedzenia, banana, bułki… Mała rzecz, ale widzę ze on sie czuje szczęśliwy ze ktoś sie troszczy.

Uśmiech od takiego człowieka który jest w bolu, który bardzo cierpi, sprawia ze w sercu rodzi sie coś niezwykłego… Chce sie żyć!

Choć taka pomoc to można powiedzieć kropla w morzu , biorąc pod uwagę ile tego cierpienia wokoło. ale od czegoś trzeba zacząć.

Lecę do Martina powiedzieć mugone bwino ! dobrej nocy!!

27.09.2006

Miękka Muzungu

Wybrałam się dziś poza szpital do mini miasteczka.
Bardzo lubię takie wyprawy, bo zawsze jest nadzieja na jakąś chociaż minii przygodę :)
Z zambijską siostrą i Stevenem - naszym kierowcą - bardzo pracowitym i porządnym facetem, jak na tamte realia - wyjątkiem) pojechałyśmy załatwiać interesy do szkoły podstawowej po sąsiedzku (tj. ok 2 godziny samochodem).
Ach te widoki po drodze, jeszcze jest sucho, więc póki co pola i drzewa wypalone słońcem, poziom w rzece niezbyt wysoki, ale i tak jest cudownie i pięknie. Wypatrywałam słoni, ale niestety gdzieś się pochowały.
Droga mimo ze w straszliwym upale, minęła miło, bo jeszcze nie przestałam się wszystkim zachwycać :) co Afrykańczyków wprawia w wielkie zdumienie.
Siostra udało się do dyrektora szkoły, który urzędował w takiej małej komórce, a ja udałam się do dzieciaków.
Niewątpliwie biały człowiek - zwany przez nich Muzungu - jest nie lada okazem. Biali nie są stałymi bywalcami tego regionu, więc moja obecność była czymś bardzo egzotycznym - jak się okazuje nie tylko dla mnie :)
Ponieważ to dzieciaki szkolne, to troszkę po angielsku z nimi mogłam pokonwersować. Nawet uczyłam ich Jestem mały jak palec, jestem mały jak mrówka, ale proszę cię Panie wejdź do mojego serduszka."
W trakcie nauki piosenki, dzieci które otoczyły mnie ze wszystkich stron,
odkryły coś bardzo dla nich istotnego! Jeden do drugiego dotykając moją rękę powiedział: "Patrz, ale ona ma mięciutką skórę" :)
I tym sposobem wszystkiego dzieci zaczęły sprawdzać. Cóż to było dla mnie za doznanie :) No i nawet już nie byłam taki Muzungu (biały) tylko bardziej Czerwony :)

Zaambi wreszcie w Zambi.

Machoma bwanji! Dzień dobry!

Po wielkich bojach, trudach trwających do ostatniej chwili - szczęśliwie dotarłam.
Siostry odebrały mnie z lotniska.
Nie wiem czy któraś z Sióstr pamięta ile razy zadałam pytanie :
Czy ja naprawdę jestem w Zambii?
ale wierze im na słowo, ze jestem, choć nadal nie mogę uwierzyć.
Jest pięknie, i jeszcze słonecznie, bo do pory deszczowej jeszcze troszkę czasu.
A temperaturki? żyć nie umierać!
Na słońcu jest powyżej 50 stopni, w domu w dzień ok 45,
wieczorem – przyjemny chłód – jedyne 35 stopni!

Ale ja doskonale znoszę te upały. Pot sie leje strugami, ale czuje sie świetnie. To tyle o afrykańskiej pogodzie!

A teraz obowiązki: moją misją ma być nauczenie Elias'a jak obsługi excela, bo to księgowy :). Oraz przeszkolić z zakresu administracji biurowej. Jak utrzymać porządek w biurze, jak nie zginać w tonie papierów! Zapowiada sie ciężki kawałek chleba.

Żeby mieć prąd muszę pedałować na takiej maszynce, więc na dziś już kończę bo troszkę się już zmęczyłam :)