25.04.2008

España – „Bezustannie ucz Ewangelii; w razie konieczności używaj słów.” św. Franciszek z Asyżu

¡Hola!
Wróciliśmy. Jest generalnie korzystnie: my chcemy wracać do Premiá de Mar, oni chcą też, żebyśmy wracali. Zatem: ¿Por qué no? :)
Mam wielki mętlik w głowie, mnóstwo myśli, którymi bardzo chcę się podzielić.
Po pierwsze – była fantastycznie, świetnie się bawiliśmy i w czasie tej wielkiej, nieustającej imprezy przemycaliśmy Pana Jezusa ile się dało.
Pan Bóg działa przeróżnie. Mimo, że nie zrealizowaliśmy naszego misternie przygotowanego, ewangelizacyjno-kerygmatowego programu to działał w codzienności (po długiej dyskusji, na spotkaniu z miejscowymi animatorami udało nam się ustalić dwa spotkania. W skróconej wersji.). Zostaliśmy niesamowicie ciepło przyjęci przez rodziny, u których mieszkaliśmy. Obdarzyli nas wielkim zaufaniem, ciepłem, zainteresowaniem (i kolczykami:)).
Animatorzy z miejscowej wspólnoty spędzali z nami czas, pokazywali miejsca dla nich ważne (Cisa, Montserrat), dzielili się swoim misyjnym działaniem (co roku ktoś jedzie do Boliwii pomagać w sierocińcu, prowadzonym przez polską siostrę zakonną:)).
Mimo to nie da się nie zauważyć totalnie zrelatywizowanego podejścia do życia.
Po pierwszych spotkaniach miałam odczucie, że nie przyjechaliśmy do uczestników tej wspólnoty, ale do animatorów i do księdza (fantastycznego człowieka, by the way).
Hiszpania jest miejscem, które naprawdę potrzebuje apostołów. Tu trzeba misji i księży!
Potrzebuje kapłanów, którzy będą mówili o konieczności i wielkiej potrzebie coniedzielnej Eucharystii, a darze sakramentu pokuty i pojednania. I będą służyć w ten sposób. A świeckich, aby dzielili się swoim przeżywaniem i doświadczaniem żywego Chrystusa właśnie w ten sposób. Szanować godność i wartość człowieka jako osoby. A szczególnie dziewczyny – że nie muszą godzić się na seks z chłopakiem jeśli tego nie chcą (bo inaczej koniec relacji). Różnica między Polską a Hiszpanią jest taka, że u nas mówi się, że może coś tu jest nie tak, że może warto poczekać ze współżyciem, że się o tym rozmawia, że jeszcze mamy utrwalone pewne normy. W Hiszpanii to jest proste. Nie ma problemu.

Chciałam podzielić się tym, co dla mnie było bardzo ważne.
Było to niedzielne spotkanie. Pierwsze ze spotkań odbyło się w piątek i było na nim sporo osób, ponieważ wspólnota zazwyczaj spotyka się w piątki, a poza tym, jako goście byliśmy atrakcją:). W niedzielę zaś, po wielkim, parafialnym, wielkanocnym obiedzie i po pięknie zagranym meczu (el cura Paweł i Karol wymiatali!) odbyło się nasze spotkanie. Najpierw poczułam się dziwnie. Przyszło mało osób i to w dodatku ci, którzy cały czas spędzali z nami czas. Miałam wrażenie, że przyszli tylko po to, aby nie zrobić nam przykrości. Ale nic to – myślę sobie. Widocznie oni maja oglądać i słuchać. Tak sobie to Pan Bóg wymyślił. Niech ma. Jedziemy. I pojechaliśmy. Film. Ewangelia. Słowo el cury Pawła, film, świadectwo i świadectwo. I powiem tak. Ludzie, którzy początkowo sprawiali wrażenie znudzonych i zniechęconych (tak ja ich odebrałam) – mieli łzy w oczach. Powiedzieli, że nie wiedzieli, że można mówić tak o Panu Bogu, tak po prostu. Byli pod wrażeniem. Dziękowali.
Bo tam trzeba być chrześcijaninem po prostu (jak wszędzie z resztą). Po prostu trzeba iść razem do klubu i się świetnie bawić, po prostu iść na plażę nocą i śpiewać, i razem się wygłupiać, po prostu zagrać świetny mecz piłki nożnej, po prostu kibicować na tym meczu:), po prostu powiedzieć dlaczego się nie pije tego piwa, że czeka się z seksem do ślubu, po prostu oprzeć się pokusie, ktorych jest wiele (bo z Panem Jezusem przecież się da! Da się wszystko!). Może to nic oryginalnego, ale bardzo potrzeba wiary konsekwentnej, zdecydowanej, która swoim zasięgiem obejmuje więcej niż czas Eucharystii, bo ta wiara przecież przenika życie. Trzeba świadków tej wiary. Trzeba stawiać wymagania sobie i być wiernym. Tego potrzeba.
Dostrzegałam jak Pan Bóg posługuje się nami właśnie w codzienności. W byciu razem, rozmowach, gestach. W naszym beznadziejnym uporze, że chcemy to drugie spotkanie i chcemy dwa filmy. Że chcemy tego, mimo, że może wyjdziemy na dziiiiwnych i nieatrakcyjnych:). Że tu naprawdę miałam wrażenie, że moje życie jest głupie w oczach świata. Totalnie niepopularne.
Widziałam jak Pan Bóg przełamuje opór i początkową zachowawczość księdza Bruno i pozwala nam osobiście zaprosić parafian na spotkanie, zaryzykować, że nikt nie przyjdzie i przeprowadzić drugie spotkanie. Zaryzykować, że nie będzie im się podobało i pokazać nie jeden film, jedno świadectwo, ale właśnie po dwa. Zaszaleć trochę i dać Panu Jezusowi szansę na wtargnięcie do serc. Nic nie tracimy, a zyskać możemy wszystko.

A teraz co? Tęsknię za nimi no… Jedna z dziewczyn napisała mi w mailu, że nasza wizyta była bardzo ważna dla niej, że miała wpływ na jej życie, że się ono zmieniło.
A moja hiszpańska mama napisała dziś: „Yesterday when I arrived at home I miss you for to drink a coffee with you.” No i ja też tak mam, i dlatego czekam na ciąg dalszy tej przygody z Panem Bogiem:).

Europa zachodnia potrzebuje świadków wiary. Nas. Mnie:).
Wielkie i dziwne są dzieła Twoje! Alleluja!

Agata

Brak komentarzy: