19.07.2011

Ostatnie odwiedziny w Laare

Moja wizyta w Laare nieuchronnie zbliża się ku końcowi, dlatego mocno przyśpieszyliśmy z odwiedzinami naszych dzieci w domach. Sprawę ułatwiła s.Makena, która wróciła w piątek z urlopu i może mi pomoc w wycieczkach po buszu.
Wczorajsze przedpołudnie poświęciliśmy na odwiedzenie domu Judy Kamathi, Schadracka Nkunja i Stelli Kendi. Mieszkają oni jakiś kilometr od szkoły w bardzo malowniczym zakątku Laare między pagórkami. Skrawek ziemi na którym znajduje się ich chata należy do rodziny, mają też kawałek pola na którym uprawiają kukurydzę, banany, fasolę i oczywiście mira.

Shadrack przed kuchnią
Co prawda dom w którym mieszkają jest drewniany, ale widać, że to bardzo uboga rodzina. Gdy zaszliśmy na podwórko, mamy nie było w domu. Judy próbowała jej szukać w okolicy, bo myślała, że pracuje ona gdzieś w polu u sąsiadów. Później okazało się, że kobieta jest chora i prosiła sąsiadów o pieniądze, bo chciała jechać do szpitala.
Judy, Shadrack i Stella przed domem
Podobno dzieci często zostają same w domu i same muszą się sobą zaopiekować. Kilka metrów dalej mieszka ich dwudziestoletni brat, ale on nigdy nie chodził do szkoły i nawet o siebie nie umie się zatroszczyć, nie mówiąc już o młodszym rodzeństwie.
James i Angenita
Popołudniu poszliśmy  do rodziny, której na początku tego roku budowaliśmy dom. Rosaline Kinote, James Muthuri, Angenita Kamathi i Hilary Karani mieszkają już praktycznie poza Laare, dlatego do szkoły chodzą do miejscowości Tuuru, gdyż tam mają bliżej. Również tutaj nie zastaliśmy rodziców w domu, ale wiemy, że mama sprząta w pobliskiej szkole ponadpodstawowej, dlatego już jej nie szukaliśmy.
Rosaline, Hilary i Tracy
Najpierw wręczyłem Rosaline i Jamesowi listy od sponsorów, a s.Makena przetłumaczyła im je na kimeru, gdyż dzieci bardzo słabo znają angielski. W tym czasie Najmłodszy Hilary próbował zwrócić na siebie uwagę i wspinał się na starą chatę z patyków i gliny, która teraz służy jako kuchnia.
Kiedy pytałem dzieci, który dom bardziej lubią, stary, czy nowy, bez wahania i z uśmiechem na ustach pokazały na nowy. Widać, że teraz żyje im się dużo lepiej. Nawet najmłodsza Tracy, która jak mówi s.Makena, jeszcze niedawno była bardzo nieufna i płaczliwa, teraz wydaje się być radośniejsza.
Viavian i Shelly w drodze
do domu
W drodze powrotnej spotkaliśmy mamę wracającą z pracy i tatę, który wiózł trawę dla bydła. Siostra zamieniła z nimi kilka słów, by dowiedzieć się, jak się im teraz żyje. Z ich relacji wynika, że jest im w tej chwili dużo łatwiej, kiedy dzieci objęte są projektem „weregero” co w kimeru oznacza „nadzieja”.
Vivian i Shelly z babcią
Dziś postanowiliśmy odwiedzić pozostałe rodziny mieszkające w Laare, a jutro jedziemy do Amungenti. Po śniadaniu poszliśmy z s.Makeną do szkoły Murungene, by zabrać ze sobą dzieci z trzech rodzin.
Najpierw odwiedziliśmy dom  Vivian Muchui i Shelly Kiende. Dzieci mieszkają u babci, gdyż są sierotami. Babcia czasami najmuje się do pracy, ale też nie zawsze znajduję zajęcie w wiosce. Kiedy zostaje w domu, obrabia swój kawałek pola i zajmuje się dziećmi.
Catherine przed domem
Widać, że Vivian i Shelly są czyści i zadbani, radośni i bardzo żywiołowi. Babcia dobrze się nimi opiekuje, ale sama mówi, że tylko dzięki temu, że dzieci zostały objęte projektem, ona jest w stanie zająć się nimi.
Christopher, Stephen, Edward, Lilian,
Catherine i Christina z rodzicami
Następnie poszliśmy odwiedzić dom Christophera Mwenda, Stephena Mutetia, Edwarda Kinoti i Lilian Makena. Dzieci mieszkają na stromym zboczu góry i choć wejść tam wcale nie jest prosto, to widok jest przepiękny.
W domu zastaliśmy mamę z dwiema najmłodszymi dziewczynkami – niespełna roczną Christiną i czteroletnią Catherine, którą również chcemy włączyć do programu. Rodzice z młodszymi dziećmi śpią w drewnianym domku, a starsze dzieci w drugiej chacie z patyków i gliny. Choć rodzina jest uboga, to w obejściu panuje porządek. Widzieliśmy też mały zapas jedzenia a w zagrodzie stała krowa i koza.
Irene i Nanis z bratem
Irene i Nanis
Christopher pobiegł po tatę, który pracował w pobliżu, a mama wyciągnęła karty zdrowia dzieci i rodzinne zdjęcia. Dzieci są zadbane i opiekują się sobą nawzajem. Kiedy przyszedł tata, zrobiliśmy rodzinne zdjęcia, a na Konic dostaliśmy papryczki piri  piri, które podobno są dobrym lekarstwem dla kurczaków.
Ostatnia rodzina, którą odwiedziliśmy przed obiadem, to Irene Karimi i Nanis Gatwiri. Dziewczynki mieszkają bardzo blisko misji na ziemi swojego wujka. Wychowuje je tylko mama, która w tym czasie była w pracy. Młodszym braciszkiem dziewczynek opiekowała się babcia, która mieszka po sąsiedzku.
Purity, Fridah i Emily
czytają listy
Rodzina mieszka w drewnianym, ale bardzo ubogim domu. W środku znajdują się dwa wąziutkie łóżka i więcej już nic się w nim nie mieści. Znaleźliśmy też troszkę jedzenia, ale dla trójki dzieci i mamy to nie na wiele starczy.
Purity, Fridah i Emily z mamą
Na deser, po obiedzie, zostawiliśmy sobie dom Emily Gaicuiri, Fridah Gacheri i Purity Mwendwa. Sytuacja dziewczynek znacznie się poprawiła, od kiedy przeprowadziły się one do ojca najmłodszej Emily. Teraz mieszkają w drewnianym domku, gdzie mają całkiem przyzwoite warunki. Problem jest tylko jeden – dom znajduje się na szczycie góry, dlatego odkładaliśmy wizytę u nich do samego końca.
Droga na szczyt
Dziewczynki są bardzo radosne i nie bały się mzungu tak jak większość dzieci. Wręczyliśmy im listy, które s.Makena przetłumaczyła im na kimeru. Dowiedzieliśmy się od mamy, że ona zajmuje się domem, a tata Emily pracuje.
Kiedy schodziliśmy z góry, stwierdziliśmy że nie było się czego obawiać, bo podejście choć strome nie jest aż tak męczące, za to widoki prawie jak z Góry Kenia!

Brak komentarzy: