27.07.2011

Ferie zimowe

Co prawda zmieniłem lokalizację, ale chwilowo zostanę jeszcze przy wątku szkolnym, bo w tej chwili, jak Kenia długa i szeroka, trwają egzaminy podsumowujące drugi trymestr roku szkolnego. Myślę, że to dobra okazja do wyjaśnienia jaki system edukacji panuje w Kenii.
Tym, którzy pamiętają jeszcze stary system z przed reformy w Polsce, mogę powiedzieć, że jest praktycznie tak samo jak u nas za starych dobrych czasów. Dzieci idą do szkoły w wieku 3-4 lat i najpierw jest „baby class” i dwa lata Nazary – po naszemu przedszkola. Później od „standard 1” do „standard 8” czyli szkoła podstawowa. Szkoła średnia czteroletnia osobno dla dziewcząt i dla chłopców, no i studia…
Rok szkolny zaczyna się w styczniu i składają się na niego trzy trymestry. Po każdym z nich jest teoretycznie miesiąc wolnego, ale dwa tygodnie trwają tak zwane  tuition, czyli douczani, więc tak naprawdę wolnego jest tyko dwa tygodnie po każdym trymestrze.
wesoły autobus
Każdy trymestr kończy się serią egzaminów z każdego przedmiotu. Wygląda to jak u nas sesja egzaminacyjna na studiach. Każdy walczy o punkty i pozycję w klasie, która jest wyznacznikiem poziomu nauczania w szkole i bystrości dzieci. Dokładnie tak samo jak u nas na maturze, im więcej punktów, tym o lepszą szkołę można będzie walczyć.
W całej Kenii, czy to w najlepszych szkołach w Nairobi, czy w szkole z patyków, gliny i krowiego łajna gdzieś na sawannie, testy egzaminacyjne są takie same, nie zależnie od poziomu nauczania, mimo iż czasami zostawia on wiele do życzenia.
Teraz właśnie kończy się sesja egzaminacyjna w szkołach i już w tym tygodniu dzieciaki zaczynają wakacje, a raczej ferie zimowe, bo przecież jest tutaj teraz zima.
Niepojętym jest dla mnie fakt, że nawet dzieci z „baby class” mają egzaminy! Pewnie nie uwierzyłbym w to, ale sam miałem okazję uczestniczyć w egzaminach takich maluchów, a było to tak:
W poniedziałek rano wsiedliśmy do Land Rovera i podjechaliśmy do slumsów, by zabrać z przedszkola dzieci, które już kiedyś odwiedzałem i o których już pisałem. Nie zachowując żadnych norm bezpieczeństwa prawie trzydziestka dzieci i chyba czworo opiekunów zostało zapakowanych no kilkuosobowego auta i ruszyliśmy do Matetu.
Matetu (nie mylić z Matatu) to sierociniec w pobliżu Mitunguu, który Fr. Francis wybudował ostatnio dzięki wsparciu Włochów. Powstaje tam też nowa szkoła, która już jest prawie na ukończeniu i w której to przedszkolaki miały pisać egzaminy.
Prawie gotowa szkoła Matetu
Jedna wykończona już klasa wygląda naprawdę imponująco. Wszystko jest nowe, czyste i naprawdę ładne, żadnej fuszerki! Wszystkie dzieciaki zasiadły w tych nowych, czyściusieńkich ławkach, z nad których wystawały im tylko głowy. Najpierw dostały do rąk ołówki, które miałem wrażenie, były większe od nich samych, a później karty egzaminacyjne.
sierociniec
Nie chciałem zanadto przeszkadzać, więc nie wnikałem co było w tych testach, ale na pewno nie było wypracowania i równań chemicznych. Z tego co zrozumiałem z wyjaśnień nauczyciela, dzieci musiały połączyć jakieś lelementy w pary, pokolorować coś itp. Później była część ustna i dzieci opisywały obrazki.
mukimu
Po tak wyczerpującym wysiłku intelektualnym przyszedł czas na posiłek, który w nagrodę serwowałem ja. Chyba nie trzeba wyjaśniać, że na obiad była fasola… tym razem jednak nie z kukurydzą (getheri), tylko z ryżem, tak zwane mukimu.
Dzieciom bardzo podobało się w Matetu i wcale nie chciały wracać do domu, do slumsów… Wcale się temu nie dziwie, bo pochodzą one z delikatnie mówiąc z dysfunkcyjnych rodzin, gdzie na co dzień doświadczają przemocy, skutków alkoholizmu, prostytucji.
Fr. Francis mówił mi, że bardzo by chciał wyrwać te wszystkie dzieci z patologii w której żyją i zabrać je do Matetu. To miejsce jest dla nich ogromną szansą życia w godnych warunkach.
Chociaż nie jestem psychologiem, ale widzę ogromną różnicę w dzieciach z Matetu i tych ze slumsów. Choć znam je bardzo krótko, to już teraz mogę powiedzieć, że w Matetu dzieci są spokojniejsze, radośniejsze i wiedzą, że dostały ogromną szansę od życia, której nie mogą zmarnować.
Kiedy odwiedzałem przedszkole, dzieci dzieliły się na dwie grupy: te które chciały otrzymać trochę miłości, której nie dostają w domu i te, które w rodzinie doświadczają przemocy i swoją frustrację wyładowują na każdym napotkanym człowieku.
slumsy
Mam nadzieję, że marzenie Ks. Francisa się spełni i wszystkie dzieciaki ze slumsów będą mogły trafić do nieba, czyli do Matetu, bo to ich jedyna szansa, by nie poszły tą samą drogą, którą poszli ich rodzice.

Brak komentarzy: