12.08.2009

Ostatni tydzien w Kenii


Mieliśmy sporą przerwe w pisaniu, ale postaram się to nadrobić. Ostatnio dużo się dzieje. Od środy (5.08.09) prowadzimy zajęcia edukacyjno - sportowe dla dzieci. Przed południem zgarniamy dzieciaki z ulicy: znaczna większość - czasem nawet wszystkie - nie chodzi do żadnej szkoły, nie znają angielskiego, ale są bardzo chętne do wszelkiego rodzaju zajęć. Staramy się porozumiewac z nimi za pomocą gestów i narazie się udaje;] Po dwóch godz. żegnamy się i biegniemy pod prysznic. Szybki obiad + często-gęsto zupka "tsi minuti" i do następnych zajęć - pranie, pisanie, czasem krótkie spanko. Ok 15:00 lecimy na kolejne zajęcia - i tutaj nie można dopatrzeć się stałej grupy dzieciaków. Raz to byla duża grupa ze szkoly, innym razem mieszanka z dwóch szkół i dzieci z ulicy, a ostatnio, w sobotę gościliśmy chłopaków z domu dziecka (dzieci ulicy). Definitywnie najlepiej pracuje się z tymi, które mają niewiele. Te ze szkoły są dość rozwydrzone, a czasem nawet nieprzyjemne.
Prowadzimy zajęcia plastyczne - malowanie, rysowanie, wyklejanie, Kasia uczy ich po trochu angielskiego, ja z Jarkiem męczac gitarę śpiewamy i tańczymy, a na koniec biegamy za piłką tak, że mamy już zakwasy i ciężko nam uklęknąć w kościele;] Niesamowite jest to, jak te małe umorusane szkraby cieszą się z kredek i farb - chyba pierwszy raz miały je w ręku (mówię o tych dzieciach ulicy). W niedzielę zrobiliśmy wystawę ich prac przed kościołem. Kolorowe kartki wirowały na wietrze, dzieciaki sie zbiegły, każde z radościa szukało swojej pracy.

Wczoraj gościliśmy również na krótką chwilę u Priscilli, naszej znajomej, która ma HIV i pracuje dorywczo w parafialnej przychodni. Bardzo nas polubiła, w dowód wdzięczności chciała pokazać nam swój dom, a właściwie pokój. Zabawiliśmy u niej tylko chwilkę, bo w parafii czekała na nas grupa katechistów, którym mieliśmy przedstawić Ruch. Tak też się stało - po krótkiej prezentacji odpowiedzieliśmy na pytania, wyraziliśmy swą nadzieję na to, że wspólnota oazowa będzie się w Kenii rozrastać i pobiegliśmy na spotkanie z chłopakami, o którym już wspomniałam. Tydzień pełen wrażeń - jesteśmy zmęczeni, ale również zadowoleni. Planujemy teraz roztropnie każdy dzień, bo niewiele ich zostało do odjazdu.

Tu Kasia. Jakoś tak się złożyło, że jeszcze nie pisałam, więc się niniejszym rehabilituję. Jest niedziela, 21:15 i powoli zbieramy się do spania. Nie ma wody, więc nie skorzystamy z dobrodziejstwa prysznica. Za to jest szansa na spokojną noc, bo robotnicy pracujący przy budowie kościoła mają dziś wolne. W ubiegłym tygodniu w dzień z reguły nie było prądu. Za to od wieczora do późnych godzin nocnych lub wczesnych porannych za naszymi oknami dziarsko pracowała betoniarka, wiertarka i inne urządzenia elektryczne. Jutro jedziemy znow na cały dzień do naszych dzieci adopcyjnych - tym razem będziemy odwiedzac ich domy i rodziny, żeby zobaczyć w jakich warunkach żyją. Na koniec spotkamy się z nimi wszystkimi, żeby pośpiewać, pobawić się i pomalować. Po drodze musimy dokupić bloki i kredki, bo się nam pokończyły.

Okazuje się, ze balony to nie jest najlepszy pomysł dla najbiedniejszych dzieci. Jeszcze za czasów Agi i Marcina spotkaliśmy się z babciami samotnie wychowującymi osierocone wnuki. Część z tych dzieci zaczęła z głodu żuć balony, których nie nadążaliśmy im dmuchać.

Już poniedziałek, 8:30. Teraz dla odmiany nie ma też światła.

Skoro nawet Kasia postanowiła coś napisać tym razem, to i ja nie będę gorszy :) Marysia opisała już jak wyglądał nasz ostatni tydzień, więc nie będę jej dublował. Ze swej strony mogę dopisać, że moją rolą w tym tygodniu było dokumentowanie wszystkiego co robimy z dzieciakami, za pomocą aparatu. Robię dziesiątki, a nawet setki zdjęć i kręcę trochę filmików. Po zgraniu zdjęć na komputer, oglądamy je i rozmawiamy o dzieciakach, o ich reakcjach na to co się dzieje, o możliwych przyczynach tych zachowań (tu pole do popisu ma Marysia, jako przyszła psycholożka rodziny :D ).
Dziewczyny, jak przystało na Matki Polki, bardzo wczuwają się w opiekę nad dziećmi. Wycierają nosy, pokazują jak myć ręce, mimo ogromnej bariery językowej nawiązuję bardzo dobre relacje z dzieciakami.
Pozytywnie jesteśmy zaskoczeni reakcją niektórych rodziców, którzy wpadają zobaczyć co porabiają ich dzieci. Któregoś dnia, kiedy zgarnialiśmy dzieciaki z drogi, dwie dziewczynki chciały z nami iść, ale mama im nie pozwoliła, po czym za jakiś czas przyszły one do nas umyte i ubrane w czysta, nawet chyba świąteczne ubrania.

Brak komentarzy: