15.07.2009

Fiat mihi – peregrynacji po Administraturze kolejna odsłona.



Dawno się nie odzywałem, ale ostatnie dwa miesiące były naprawdę pokręcone. Właściwie to oprócz Aktau w tym czasie „zachaczyłem” o wszystkie parafie Administratury. W niektórych zatrzymałem się na dłużej, w innych byłem tylko przejazdem. Nie jest wcale prosto zmieniać tak często miejsce, zwłaszcza w takich warunkach, w tym kraju. Ale widocznie taki jest plan Boga co do mojej osoby. On wie najlepiej gdzie mnie posłać, nawet jeśli ja chciałbym posiedzieć w jednym miejscu dłużej.

No ale zacznijmy od początku.


Ostatni mięsiąc pobytu w Chromtau upłynął mi pod znakiem nabożeństw majowych i remontu kaplicy. Któregoś razu do kościoła przyszedł Sasza - młody chłopak ze stowarszyszenia Niemców, który szukał jakiś pamiątek po niemieckich katolikach. „Przypadek”* sprawił, że musiał poczekać na rozmowę z księdzem do końca Mszy, której się przysłuchiwał i widocznie coś poruszyło jego serce, gdyż od tego dnia zaczął przychodzić niemalże codziennie. Szybko jakoś znalazłem z nim wspólny język**. Przy okazji sprzątania kaplicy rozmawiałem z nim o Bogu, wierze i moim spotkaniu z Jezusem, więc mogę powiedzieć, że była to moja pierwsza ewangelizacja w Kazachstanie :-). Żałuję tylko, że nie miałem okazji lepiej go poznać, gdyż w Niedzielę Wniebowstąpienia Pańskiego wyjechaliśmy do Uralska, gdzie ks. Janusz objął funkcję administratora parafii. W tym dniu odbyła się także I Komunia Święta Walentyny – młodej kobiety, której mama urodziła się jeszcze na Kresach Wschodnich. Także i w jej przypadku widziałem w jak przedziwny sposób Bóg przyprowadza do siebie ludzi.


Na ostatniej niedzielnej Mszy w Chromtau dane mi było mówić świadectwo. Ksiądz się śmiał, że trwało dłużej niż jego kazanie, ale ja naprawdę czułem moc Ducha Świętego, który pomagał znaleźć mi słowa, tak by mnie zrozumiano. Właściwie to miałem do powiedzenia dwie rzeczy: że Bóg nas kocha i ma dla nas wspaniały plan. Banalne? Ale właśnie w tym przekonaniu utwierdzał mnie Bóg przez te wszystkie miesiące w Kazachstanie. Wciąż przecież posyła mnie w nowe miejsca, daje mi nowe zadania i stawia na drodze nowych ludzi. Wszystko to jest swego rodzaju wyzwaniem, któremu, przyznaję, nie zawsze jestem w stanie sprostać. Często brakuje sił, a może także i wiary, ale tym bardziej uświadamiam sobie wtedy, że to wszystko opierać się musi na Bożej łasce. Widzę wyraźnie, że jeśli moja praca nie będzie miała źrodła w Bogu, to będzie po prostu bezowocna. Jeśli nie będzie w moim życiu czasu i miejsca dla modlitwy, Słowa Bożego i sakramentow, to nie będzie też i świadectwa, życia nową kulturą i diakonii. Bóg pokazuje mi też, że jego miłość jest silniejsza niż moja słabość czy jakieś moje ograniczenia. Jeśli gdzieś mnie posyła, to daje siłę, bym wypełnił jego wolę. Ja mam tylko zaufać.














Uralsk. Nie jest to dla mnie nowe miejsce, gdyż spędziłem tu już wcześniej dwa miesiące (styczeń i luty), gdy ks. Janusz przebywał w Polsce. Ale jest zupełnie inne od Chromtau. Jest wprawdzie duży, piękny kościół, ale nie ma prawdziwej wspólnoty. Ludzie praktycznie rzecz biorąc są dla siebie obcy. Ale jest tu olbrzymi potencjał i wierzę, że kiedyś to miejsce będzie tętnić życiem. Tutaj znowu widać Bożą Opatrzność, gdyż właśnie takiego kapłana jak ks. Janusz trzeba tej parafii. Wierzę, że przez niego Bóg stworzy tu wspólnotę.




Oprócz ks. Janusza pracuje tu ks. Piotr i Ewa (Słowacy). Do niedawna był tez Tomasz ze Słowacji i Jurek z Litwy. I właśnie dzięki chłopakom ten pierwszy (a właściwie drugi) okres pobytu w Uralsku był niesamowity. Wiele nas łączy, m.in. poczucie humoru i ... różaniec. Właściwie to odmawialiśmy go w każdej wolnej chwili. Przed pracą, w czasie pracy, gdy jechaliśmy na miasto albo do parku, a nawet gdy spacerowaliśmy po plaży nad jeziorem, co było też niesamowitym świadectwem, bo tutaj raczej mało kto wie co to różaniec, a jeszcze mniejscze prawdopodobieństwo by ktoś widział modlących się na nim katolików. To miasto, ten kraj i Ci ludzie potrzebują modlitwy. Zresztą my także jej potrzebujemy i to bardzo. Czasem mam wrażenie, że szatan miesza tu dwa razy bardziej niż gdzie indziej, bo nie chce dopuścić do tego, by rozwijało się tutaj to Boże dzieło.

W Boże Ciało pierwszy raz w Uralsku odbyła się procesja eucharystyczna i dlatego cieszę się, że udało się nam zrobić wprawdzie dość proste, ale piękne ołtarze. To błyo historyczne wydarzenie!



















Gdy jesteśmy w sklepie albo załatwiamy jakąś sprawę zawsze pytają nas skąd jesteśmy. Zazwyczaj biorą nas za Anglików pracujących w tutejszych firmach naftowych. Już sam fakt, gdy mówimy, że jesteśmy z Katolickiej Cerkwi jest swego rodzaju świadectwem, choć większość nie rozumie kim jest wolontariusz i z reguły ludzie nie wierzą, gdy mówimy, że przyjeżdżamy tu by pracować za darmo.



Czerwiec w Uralsku minął nam pod znakiem pracy przy wykończeniu podziemi w kościele, gdzie urządzaliśmy m.in. pokoje gościnne (ma tu być coś w rodzaju diecezjalnego ośrodka rekolekcyjnego). Oprócz tego kończyliśmy mieszkanie sióstr Elżbietanek (było więc trochę zabawy przy wnoszeniu i skręcaniu mebli). Oprócz tego, po wyjezdzie Tomasza przejąłem obowiązki zakrystianina. Wiele jeszcze pracy czeka nas przy terenie wokół kościoła. Od czasu do czasu trzeba np. kosić „zarośla”***.


Co do pogody u nas ... cóż ... ponoć w cieniu jest 40 stopni, ale patrząc na moje spalone plecy myślę że to liczba zdecydowanie zaniżona :-). Na szczęście w Uralsku, w odróżnieniu od reszty Zachodniego Kazachstanu (zdecydowanie stepowej) jest stosunkowo dużo drzew.
W wolnym czasie gramy w trambambulę**** , jeździmy do parku popływać na łódkach, albo kąpać się nad rzękę, choć pojęcie „wolny czas” jest ostatnio dość względne, zważając na ilość obowiązków.



Ale i tak największą atrakcją było zakładanie witraża w kościele. Właściwie to montował go ks. biskup, a my asystowaliśmy i modliliśmy się by nie zleciał z „rusztowania”***** .



I własnie w czasie jednej z wizyt ks. biskupa w Uralsku niespodziewanie dowiedziałem się, że jadę do Atyrau. 22 czerwca znalazłem się w stolicy naftowej Kazachstanu. Bylem tam przez dwa tygodnie, pomagając przy budowaniu systemu nawadniającego****** na terenie kościoła , co oprócz jednego dnia wylewania betonu pod fundamenty dla domku na zbiornik i jednego dnia „obudowywania” tegoż obiektu sprowadzało się do kopania dołów na rury odprawadzające wodę i zraszacze. Ale właśnie to było najlepsze w tym wszystkim, gdyż pracowało z nami kilku ministrantów, więc miałem okazję lepiej ich poznać. Chłopcy garnęli się do roboty, widać było, że są spragnieni „męskiego zajęcia”, które choć wyczerpujące fizycznie, to jednak zdecydowanie lepsze jest od bezcelowego szwędania się po ulicach. Większość z nich nie ma ojców i może dlatego tak garną się do księży, zwłaszcza do ks. Piotra. Cieszą się gdy powierzy się im ważne zadanie, gdy mogą pomóc.


Po całym dniu kopania dołów, wkręcania śrub, cięcia desek itp. nadchodził wieczór ... a w Atyrau oznacza to ok. 70 do 100 osób na terenie kościoła (dzieci, młodzież i rodzice), którzy codziennie przychodzą na plac, by pobawić się na huśtawkach czy pograć na boisku w kosza lub tenisa. Większość z nich nie jest związana z Kościołem, przeważnie są to muzułmanie, ale wiara nie gra roli, gdyż tutaj dzieci znajdują bezpieczne miejsce do zabaw, młodzież boisko i sprzęt sportowy, a rodzice także okazje do spotkania się i rozmów. Nad wszystkim pieczę trzyma siostra Weronika, którą wspiera Jowita, a do niedawna także Justyna. W czasie gdy tam byłem miałem za zadanie nie tylko pomagać w organizowaniu zabaw (największą popularnością cieszyły się skoki przez skakankę – na różne możliwe sposoby), ale też pilnować by się nie pozabijali, nie rozwalili kościoła itp., co wbrew pozorom nie jest aż taką przesadą, lecz realnym zagrożeniem, zważająć na liczbę osób przypadającą na m2 i kilka przypadków nieszczęśliwych wypadków przy huśtawce. Tak więc dzień w Atyrau kończy się o 22, gdyż wtedy dopiero wygania się dzieciaki. Ja byłem tym wszystkim zmęczony po 2 tygodniach, a teraz pomyślcie, że Siostry i dziewczyny mają to na co dzień . Bez wątpienia jednak jest to fajna sprawa, że tyle osób tam przychodzi, że Kazachowie się kościoła nie boją i że wiedzą, że są tu osoby otwarte na nich, niekoniecznie chcące od razu ich nawracać. To buduje zaufanie do Kościoła.


Po dwóch tygodniach w Atyrau znowu zmieniłem miejsce - znowu wyjazd do Uralska, tym razem jednak z grupką ministrantów z parafii i Jowitą pojechaliśmy na łagier (wyjazd rekolekcyjny o którym więcej w następnym poście). Do Atyrau juz z nimi nie wróciłem. Zostałem w Uralsku, choć nie dam sobie głowy uciąć, że tak pozostanie, gdyż znając życie Pan Bóg znowu może sprawić mi jakąś niespodziankę. Wczoraj na przykład dowiedziałem się, że przyjeżdzają do nas na rekolekcje babuszki z Atyrau, a potem ma też przyjechać starsza młodzież z całej Administratury. Dostałem też zaproszenie na rekolekcje dla młodzieży organizowane przez ks. Józefa Trelę w okolicach Ałmaty. Do Polski wracam 1 września, a już 4 jadę do Krościenka na jedynkę, więc generalnie jest hardcorowo. Najważniejsze jednak to niczego nie planować. Trzeba być tu wciąż gotowym na zmiany, nawet te najbardziej nieoczekiwane i na podjęcie nowych zadań. Tym bardziej więc proszę o dalszą modlitwę w mojej intencji, może zwłaszcza o to, bym potrafił z wiarą, ale też i z pokorą mówić każdego dnia Bogu „Fiat mihi”.


Przemek

* Nie ma przypadków, a już na pewno nie ma ich tu w Kazachstanie, przeciwnie, tutaj widać jak na dłoni Bożą Opatrzność
** Bynajmniej nie chodzi mi o rosyjski :-), gdyż ten wciąż pozostawia wiele do życzenia, aczkolwiek nie ma powodu do narzekań
*** W tutejszych warunkach najlepiej robić o 4 nad ranem, a chyba nie muszę mówić, że nie jest to moja wymarzona pora na bieganie z kosą i osełką wokół kościoła.
**** Słowacy twierdzą,że nazywa się to Calcetto, ale ja tam pozostaje przy trambambuli (ewentualnie: piłkarzyki).
***** Rusztowanie to zdecydowanie za dużo powiedziane - to były po prostu prowizorycznie ustawione stoły, związane jakimiś linami – nawet w Kazachstanie nie spełniały standardów bezpieczeństwa
***** W wielkim uproszczeniu: domek na wielką banię z wodą, rury i zraszacze
******* Dziewczyny – jeszcze raz: wielki szacun!

Brak komentarzy: