26.07.2009

лагер



W dniach 6-11 lipca odbył się w Uralsku tzw. łagier*, czyli obóz dla dzieci z Administratury Apostolskiej Atyrau. Początkowo miał być oddzielny dla ministrantów i dziewczynek, ostatecznie był wspólny. Tak naprawdę to do końca nie wiadomo co to było. Niektórzy mówią o wyjeździe, inni o obozie, wypoczynku, inni o oazie**. Dla mnie były to po prostu rekolekcje, bo taki przybrały ostatecznie kształt, więc pozwólcie że tego terminu bedą się trzymał.


Niestety Justyna nie mogła pojechać z nami, gdyż została w Atyrau, by pomóc s.Zycie i ks. biskupowi przy dzieciach, które przychodzą tam przez cały dzień, zwłaszcza wieczorem. Nad całocią czuwali s.Weronika i ks. Piotr z Atyrau. Dzieciaki podzielone były na 3 grupy: niebieską (dziewczyny), za którą odpowiadała Jowita z s.Weroniką, żółtą (młodsi chłopcy), za którą odpowiadał Tomasz z Edgarem oraz zieloną (starsi chłopcy), za którą odpowiadałem ja i Rusłan (kleryk z Karagandy).


Wszystkich dzieci było 16, w tym 5 dziewczynek . Przyjechali z Atyrau i Kulsarów, było też kilka osób od nas z Uralska. Wiek – od 13 do 17 lat. Różniły ich nie tylko korzenie (rosyjskie, kazachskie, koreańskie, niemieckie, estońskie, ukraińskie itp.), ale także drogi jakimi trafili do Kościoła. Większość była chrzczona jeszcze w Prawosławnym Kościele, a do Kościoła Katolickiego chodzą od kilku lat, niektórzy ministranci tylko służą do Mszy, pozostając jednocześnie prawosławnymi.



Ale były też dwie osoby z Uralska, które przyszły wogóle pierwszy raz do Kościoła właśnie ze względu na łagier! Dla nich było to prawdziwe wyzwanie, gdyż wszystko było nowe i nie całkiem zrozumiałe. W mojej grupie miałem np. Kazacha, który formalnie wcześniej był muzułmaninem, a chrzest przyjął kilka miesięcy temu. Generalnie te sprawy są bardzo delikatne, a historie dzieci i sytuacje w ich rodzinach bardzo pogmatwane.




Udało się „wywalczyć” kilka punktów programu, które można by nazwać oazowymi, m.in. spotkania w grupach, dyżury (tudzież posługi jak chcą niektórzy), pogodny wieczorek itp.







Każdego ranka o godz. 8. poranną modlitwę rozpoczynaliśmy od zapalenia świecy, ale nie zwyczajnej, lecz z foską :-). Podarowała mi ją Pani Grażyna Miąsik z INMK dla wspólnoty, którą Kasia z Natalią zakładały w zeszłym roku. Wspólnoty niestety póki co nie udało się reaktywować, za to mam nadzieję, że świeca będzie służyła jeszcze nie na jednych rekolekcjach, które być może przyniosą zmianę tej sytuacji.





Po śniadaniu następował czas dyżurów – sprzątający, liturgiczny i „stołowy” (mój ulubiony, czyli zmywanie naczyń i nakrywanie do stołu).


Następnie odbywały się spotkania w grupach, po których zbieraliśmy się razem, by je podsumować. Tematem tych rekolekcji były Boże Przykazania. Każdego dnia, na spotkaniach w grupach, rozważaliśmy je w różnych aspektach (Bóg, rodzina, człowiek, świat).











W każdym wolnym czasie dzieciaki grały w trambambulę (piłkarzyki), ping ponga (tenisa stołowego), rzutki itp. Chodziliśmy też na boisko, gdzie mogli się wyszaleć przy piłce czy innych grach.



Po obiedzie jeździliśmy na wycieczki po mieście (do Zoo, prawosławnych cerkwi, monastyra, parku itp.). Niestety pogoda tylko raz nam dopisała na tyle by móc pojechać kąpać się nad rzekę, a na to przecież szczegónie wszyscy czekali.












W ciągu dnia był też czas dla ks. Piotra, który dla ministrantów prowadził teoretyczno-praktyczną szkołę służby liturgicznej i s. Weroniki, która z dziewczynkami ćwiczyła śpiew psalmów***.





O 18.30 był różaniec lub nabożeństwo. W końcu kulminacyjny moment dnia – Eucharystia, w czasie ktorej dzieciaki podejmowały różne posługi, w tym całkiem nową dla nich – służbę darów, wprowadzoną przez Jowitę.












Po kolacji następował pogodny wieczorek, przybierający postać zabaw (z nieocenioną chustą klanzy), projekcji filmu, ogniska bądź zawodów i konkursów. Ok. 22 następowala cisza nocna****.



Tyle jeśli chodzi o program. Ciężko powiedzieć co zostało w ich sercach, owoce tego czasu zostawiliśmy Bogu. Ja osobiście bardzo się cieszę ze spotkań w grupach. Nie było łatwo, ale też widzę, że nie bez powodu dane mi było wcześniej spędzić dwa tygodnie w Atyrau, bo miałem w grupie właśnie tych ministrantów, których poznałem lepiej przy pracy tam! Większość z nich, jeśli nie wszyscy, wychowują się bez ojca. Na jednym ze spotkań rozmawialiśmy o 4 przykazaniu i doszliśmy do wniosku, który dla niektórych był całkiem nowy i bardzo trudny do zaakceptowania – a mianowicie, że powinni przebaczyć także swoim ojcom, którzy ich porzucili i modlić się za nich. Widać było, że właśnie to spotkanie i ten aspekt szczególnie ich dotknął i trafił do nich.


Nie sposób opisać wszystkiego, może Jowita opisze kiedy więcej. Bez wątpienia działo się dużo i widać było, że ten czas był im potrzebny, nie tylko po to by odpocząć, ale też zbliżyć się do Pana Boga.

Siostra Weronika zapytała mnie przed wyjazdem, czy dla mnie też te rekolekcje to dowód na istnienie Boga. Ja z całą powagą i bez zastanowienia odpowiedziałem – tak. Pan Bóg jest bowiem ponad tym wszystkim co nas ogranicza, ponad tymi wszystkimi problemami, z którymi się spotykamy tutaj, ponad tymi złożonymi sytuacjami jakie dzieci mają w rodzinach, a przede wszystkim ponad naszymi planami. On naprawdę wie lepiej, co jest dobre dla tych dzieci i dla nas i właśnie w czasie tych rekolekcji pokazał to jeszcze wyraźniej. I właśnie za to Chwała Panu.



Przemek


* Nie mylić z sowieckimi łagrami, choć widać było, że dla niektórych tyle czasu w kościele było prawdziwą katorgą :-) Co sprytniejsi chłopcy tuż przed Mszą symulowali ból brzucha, trzymając się za niego jedną ręką, w drugiej trzymając już piłkę tudzież rakietki do ping ponga :-)
** Bynajmniej nie ja z dziewczynami – żeby nie było, że na siłę „oazujemy” wszystko
*** Tzw. chórek zdechłych kurek :-), jak to mówią J&J
**** Nie muszę chyba dodawać, że w praktyce cisza ta, jeśli już rzeczywiście następowała, to zdecydowanie później.

Brak komentarzy: