18.06.2016

Raport z Kenii - cz.III


Dokładnie dzisiaj mijają 3 miesiące od mojego przylotu do Kenii. Przez ostatnie dwa miesiące nic nie pisałem, więc teraz stoi przede mną nie lada wyzwanie, żeby ten czas jakoś podsumować.

Mniej więcej w połowie kwietnia przyjechałem z powrotem do Nairobi. Głównym celem mojego pobytu była wizyta u kardynała John Njue, by przedstawić list od Moderatora Generalnego i poprosić o błogosławieństwo dla działalności oazy w Kenii. Okazało się, że procedura przyjmowania ruchów na terenie archidiecezji jest trochę bardziej złożona niż się spodziewałem, ale zostałem w dobrej atmosferze poinstruowany co powinniśmy zrobić. W międzyczasie udało mi się również odwiedzić grupę oazową w dolinie ryftowej, w okolicach Naivashy, gdzie udało się zorganizować całodniowe spotkanie modlitewne. Następnie udałem się do Meru, gdzie rozpocząłem spotkania z tamtejszymi wspólnotami, co było moją główną aktywnością przez cały maj. W tym czasie szukałem również ośrodków na rekolekcje wakacyjne, a także miałem spotkania z różnymi księżmi w sprawie oazy. Na początku czerwca wróciłem ponownie do Pokot, gdzie kończyłem wraz z robotnikami budowę gabionów, a parę dni temu przyjechałem do Nairobi by przedłużyć wizę i kontynuować kwestie związane z oazą. To na tyle skrótu wydarzeń z ostatniego czasu.

Dzień Wspólnoty w Mitunguu

Po tych dwóch miesiącach mogę śmiało powiedzieć, że rekolekcje oazowe były dla wielu uczestników bardzo ważnym i mocnym doświadczeniem Pana Boga w ich życiu. Objawia się to nie tylko w słowach, ale chyba przede wszystkim w postawach życiowych, w wyborach których dokonują na co dzień.

Myślę, że mógłbym przytoczyć wiele historii, w większości może bardzo prozaicznych, ale także takich, które naprawdę pozostają w pamięci. Przytoczę może dwie z nich.

Phineas, jeden z uczestników zeszłorocznych rekolekcji drugiego stopnia mieszka obecnie w Nkubu, małym miasteczku w okolicach Meru. Żeby przyjechać na rekolekcje, musiał się zwolnić z poprzedniej pracy, a jego nowe zajęcie nie jest do końca satysfakcjonujące i przynosi małe zyski. Pewnego razu spotkał on na ulicy żebrzącego chłopca, jednego z tysięcy, których można spotkać w Kenii. Wszedł z nim w dialog i okazało się, że uciekł z domu pełnego przemocy, w którym i tak nie dostawał jedzenia, więc wybrał życie na ulicy. Phineas zatroszczył się o chłopca, po konsultacjach, prośbach o wsparcie od kapłanów, udało mu się znaleźć miejsce dla niego w jednym z projektów dla dzieci w potrzebie. Obecnie zamierza kupić mu trochę ubrań i rzeczy niezbędnych do normalnego funkcjonowania, pomimo jego skromnych środków. Próbuje też skontaktować się z rodziną chłopca, aby wyjaśnić zaistniałą sytuację. Ta historia jest również dla mnie wyzwaniem, na ile ja realizuję przykazanie miłości bliźniego, szczególnie w przeżywanym obecnie Roku Miłosierdzia.



Ks. Eric, który uczestniczył w ONŻ I dwa lata temu podpisał Krucjatę kandydacką na jeden rok w intencji swojego brata. Mężczyzna ten pogrążony w nałogach, na parę lat stracił kontakt z rodziną i przepadł gdzieś w slumsach Nairobi. Nagle jednak odnalazł się, wrócił do domu i zerwał z nałogami. Obecnie znalazł pracę i wkrótce założy rodzinę.

Pomimo pięknych i wyraźnych owoców rekolekcji oazowych, rodzący się na ziemi kenijskiej Ruch napotyka wiele trudności. Ze względu na brak wsparcia ze strony kapłanów oraz często duże odległości pomiędzy miejscami zamieszkania uczestników, bardzo trudno o formację w ciągu roku. Są miejsca, w których oazowiczom nie udało się poprowadzić ani jednego spotkania. Cały czas szukamy możliwości poprawy tej sytuacji. Dlatego też jednym z celów na ten rok jest znalezienie kapłanów, którzy zdecydowaliby się prowadzić wspólnoty, tam gdzie istnieją ich zalążki, lub utworzyć wspólnoty w nowych miejscach.

Dzień Wspólnoty w Mitunguu

Nawet niewielkie wsparcie mogłoby przynieść wymierne skutki. Moja obecność z odrobiną zachęty doprowadziły do zorganizowania dnia wspólnoty dla kilku grup z okolicy Mitunguu. W sumie przybyło 16 osób. Dzięki pomocy ks. Erica, mieliśmy również okazję na wspólną mszę świętą. Z perspektywy polskiej wydaje się to niczym niezwykłym, ale w Kenii w niektórych miejscach trudno nawet o mszę niedzielną.

Podczas mojego pobytu w Meru czy Nairobi odbyłem także wiele spotkań i rozmów z misjonarzami, księżmi, seminarzystami, czy osobami świeckimi. Każde takie spotkanie wzbogacało moje spojrzenie na kenijską rzeczywistość, także z perspektywy rozwoju oazy w tym kraju. Tak naprawdę cały czas uczę się tutejszej rzeczywistości i na pewno z biegiem czasu moje poglądy także zmienią się jeszcze wiele razy. Tak czy inaczej, rozmawiając z polskimi misjonarzami utwierdzam się w przekonaniu, że Ruch Światło-Życie ma tutaj duży potencjał. Szczególnie kwestia formacji i wychowania katolickiego młodzieży bardzo kuleje w wielu miejscach. Jeśli tylko znajdą się zapaleni ludzie, gotowi bezinteresownie głosić Ewangelię właśnie poprzez charyzmat oazowy, wierzę, że Pan Bóg wyprowadzi z tego dzieła bardzo dużo dobra dla Afrykańczyków.

Wspólnota w Tiganii

Jeśli chodzi o samo moje życie w Kenii, to czuję się już tutaj w pełni swobodnie. Nie mam problemu z poruszaniem się po kraju, a już w szczególności po stolicy i diecezji Meru. Z powodu względnie częstego przemieszczania się pomiędzy różnymi miejscowościami, nie mogę mówić o rutynie. Kenię zamieszkuje ponad 40 plemion, a w zależności od wysokości bezwzględnej i szerokości geograficznej i wielu innych czynników również klimat jest tu bardzo różnorodny. Można tu doświadczyć upałów na półpustyniach, czy rozległych sawannach, chłodniejszego powietrza na zielonych praktycznie przez cały rok wyżynach otaczających dolinę ryftową aż po ośnieżony szczyt Mt. Kenya. Ze względu na różnorodność etniczną, klimat oraz stopień rozwoju cywilizacyjnego każde miejsce ma swoją specyficzną atmosferę. Czasem po powrocie z odległego i pozbawionego wielu dóbr cywilizacyjnych Pokot, aż przyjemnie jest wejść w tłum ludzi w centrum Nairobi, gdzie pomiędzy wysokimi wieżowcami wiatr przenosi pełne zanieczyszczeń powietrze. Z kolei, kiedy staje się to już nieco uciążliwe, obowiązki wymagają, żebym wyjechał np. do Mitunguu, gdzie czeka łagodniejszy klimat, cisza, spokój i wszechobecne drzewa bananowe.

Dzień Wspólnoty w Mitunguu

Z nauką języków miejscowych również nie jest lekko. Najbardziej mi zależy na ogarnięciu podstaw kiswahili, czemu sprzyja życie w Nairobi. Jednakże przebywając w innych miejscach bardziej naturalne jest poznanie pojedynczych słów czy zwrotów w lokalnych językach plemiennych. Pomijając język Pokot, który należy do grupy południowych języków nilotyckich w większości mam do czynienia z ludźmi z grupy Bantu, które w pewnym sensie mają podobny język. Przykładowo, „Chodź tutaj” w kenijskim brzydkim kiswahili znaczy „Kuja hapa”, w języku kikuyu „Uko haha”, a w kimeru „Aja eja”. Oprócz języka kiswahili, w którym można porozumieć się praktycznie z każdym w „cywilizowanej” części Kenii, bardzo przydatnym językiem jest kikuyu, który cytując znajomą, jest „językiem biznesu”. Ludzie kikuyu są z zasady bardzo przedsiębiorczy i większość małych sklepów jest zwykle w ich posiadaniu. Podróżując np. z Veronicą z oazy (kikuyu), potrafi ona wytargować niższą cenę od tej, którą mógłbym sobie wyobrazić. Sama znajomość podstawowych słów w kiswahili i tak jest już bardzo pomocna i pomaga wykłócać się w busie z „biletowym”, gdy ten próbuje naciągnąć białego (czyt. mnie) na kasę.

Wizyta w Korogocho

Nawet nie próbowałem liczyć kilometrów, które zrobiłem w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Podróżowałem praktycznie wszystkim, czym się dało: pieszo, motocyklami, trójkołowymi taksówkami, prywatnymi samochodami, pick-up’ami na pace, busami, autobusami, terenowym busikiem harcerskim, czy ciężarówką transportującą piasek. To co jest tutaj niezbędne do przeżycia, to przede wszystkim cierpliwość i elastyczność. Od razu przychodzi mi na myśl sytuacja, w której umówiłem się z jedną z grup oazowych na sobotni poranek (ostateczne ustalenia zrobiliśmy w piątek wieczorem). Nazajutrz, gdy przyjechałem na ustalone miejsce okazało się, że owi uczniowie-oazowicze skorzystali z okazji i pojechali oglądać rozgrywki sportowe w oddalonym o 30 km Meru. Stan techniczny pojazdów też pozostawia wiele do życzenia. Kierowca zatrzymany przez policję na kontrolę od razu daje łapówkę, gdyż wie, że za niesprawny samochód zapłaciłby o wiele wyższy mandat. Gdy pojazd zepsuje się w drodze, jedynym wyjściem są doraźne środki, typu demontaż uszkodzonej części, czy polanie wodą akumulatora. Czasem jednak po długich nieudanych próbach ożywienia trupa, pozostaje tylko czekać na kolejnego matatu (busa). W Pokot także zdarza się, że samochód utknie w rzece okresowej, albo w skrajnych przypadkach zostaną przebite trzy opony w trakcie podróży (gdzie regułą jest zabieranie dwóch zapasowych). Kenijczycy są do tego przyzwyczajeni i wyrozumiali i także dla naszego zdrowia psychicznego warto nastawiać się na każdą ewentualność i nie denerwować się z powodu opóźnień czy odwołanych spotkań.

Przede mną kolejne już niecałe 3 miesiące pobytu w Kenii. W przyszłym tygodniu jadę ponownie do Meru, gdzie już w sposób bardziej konkretny ruszą przygotowania do rekolekcji wakacyjnych.

Dzieci Pokot
Bananowce
BHP
Kuria w Nairobii
Chatka w Pokot
Mały pasterz
Oaza w Naivashy + dzieciaki
Obiad (czasem taki się zdarza)
Podwózka samochodem wypełnionym narkotykami
Centrum Nairobi
Centrum Nairobi
Prorok(pastor?) w autobusie
Narodowe sanktuarium, kościół w budowie
Narodowe sanktuarium, kościół w budowie
Pikipiki popularny środek transportu

1 komentarz:

Karolina Zarębska pisze...

Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.