22.06.2011

Muchui i inne dzieciaki

Dzień rodziny w Amungenti
W sobotę pojechaliśmy do szkoły w Amungenti na dzień rodziny (o tej szkole będę  jeszcze pisał bardziej szczegółowo w innym poście, bo myślę, że warto troszkę więcej o niej powiedzieć).
Dlaczego cztery zakonnice i jeden mzungu (biały facet) pojechali na taką imprezę? Myślę, że rodzice którzy przyjechali na tę imprezę też sobie zadawali takie pytanie.
Pojechaliśmy tam jako rodzina Muchuiego, to chłopiec z Laare, którym zaopiekowały się siostry. Gdy chłopiec był jeszcze mały, zmarł jego ojciec, a matka porzuciła jego i brata, więc chłopcy zamieszkali w zagrodzie dla kur. Starszy brat Muchuiego próbował w wiosce zdobywać pożywienie, a sam Muchui musiał walczyć ze zwierzętami o przeżycie. Malutki, słaby chłopiec nie miał szans z uzbrojonymi w silne dzioby kurami, które wydziobały mu w głowie straszne rany.
Dzieci porzucone przez matkę
To  włosi, którzy byli tu przed siostrami zaopiekowali się trochę tym chłopcem, ale żył on cały czas na ulicy. S. Alicja wspomina, że kiedy pierwszy raz zobaczyła Muchuiego, to był to obraz nędzy i rozpaczy. Dzięki jej staraniom, chłopiec najpierw rozpoczął naukę w Laare, a niedawno został przyjęty do szkoły w Amungenti, gdzie może mieszkać w internacie.
Siostry są dla Muchuiego jak rodzina, dlatego nie mogło nas zabraknąć na tej szkolnej imprezie. Widać było po chłopcu, że jest teraz szczęśliwy, świadczą o tym jego bardzo dobre wyniki w nauce.
Takich historii można by tu przytoczyć dziesiątki, a może i setki. Prawie każdego dnia przychodzą do Misji dzieci brudne i głodne, takie których rodzice porzucili, albo zmarli. Często siostry znajdują kolejne takie dzieci w buszu lub na ulicy.
Dziewczynka chora na HIV
Po zrobieniu wywiadu, skąd pochodzi dziecko, dlaczego nikt się nim nie zajmuje, siostry podejmują jakieś kroki by pomóc potrzebującym. Najpierw dzieciaki zostają włączone do programu dożywiania, ale w zamian za to mają przychodzić do Misji pomagać. Następnym krokiem jest wynajem dla kilkorga dzieci pokoju w wiosce, by nie musiały spać na ulicy. Jeśli przez miesiąc jest wszystko w porządku, siostry umieszczają takie dzieci w szkole.

Wiele dzieci niestety wypada jednak z programu, bo albo sprzedają wszystko co dostały, albo zaczynają znowu żuć mira i wąchać klej. To bardzo przykre, kiedy dzieciaki z własnego wyboru wracają na ulicę, ale na siłę nikomu nie można pomóc.
Nawet dziś na drodze spotkaliśmy chłopców, którzy byli już w programie, a teraz w rękawie jeden z nich znowu trzymał butelkę z klejem…
Taka jest  tu rzeczywistość, bezkompromisowa i bardzo brutalna. Niestety, nie da się pomóc wszystkim…

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Cześć Jarku!Wspaniałe zdjęcia i relacja dziennikarza-podróżnika w mistrzowskim stylu,śledzę z zaciekawieniem.Dziękuję i pozdrawiam Ciebie i Siostry.Teresa J.