7.02.2010

Zimowy Kazachstan














Szczęść Boże! To mi się narobiło zaległości w pisaniu… i gdy jedni pytają, kiedy pojawi się coś nowego na temat Atyrau i zachodniego Kazachstanu, inni zawczasu obawiają się, żeby to „coś” nie było za długie, bo kilometrowe posty podobno odstraszają czytelników. Postaram się zatem wyjść naprzeciw wszystkim, odwiedzającym naszego bloga, i napisać pokrótce tylko o tym, co istotne (dla mnie). Bo w ostatnim czasie przeżyłam kilka poruszających chwil. Jeśli zawsze pisałam o tym, że tutaj niewiele jest okazji do dzielenia się swoją wiarą, do mówienia o niej, tak tym razem mogłam doświadczyć czegoś zupełnie odwrotnego.

Lena, organistka z chóru angielskiego poprosiła mnie, żebym na moich zajęciach przypomniała uczącym się, że można zapisać się do chóru. Oczywiście trudno przekonywać muzułmanów lub niewierzących do śpiewania w katolickim chórze, bo dla nich „Cerkow” to dość obco brzmiące słowo (przychodzą do „cerkwii” na angielski, ale raczej trzymają się na dystans), ale zawsze można zachęcić do szlifowania swojego angielskiego, śpiewając. Faktycznie jest trochę osób w chórze, które w ogóle nie traktują tego jako religijnego przeżycia, niektórzy członkowie są z prawosławnego kościoła. Miało być pokrótce, ale kurczę widzę, że się nie da… No w każdym razie dwie dziewczyny mniej więcej w moim wieku przyszły tydzień temu w sobotę pierwszy raz na próbę i Mszę Św. Pierwszy raz w życiu były w kościele. Wyobrażacie sobie? Nam się takie coś zdarza zwykle w okolicach własnego chrztu, kiedy nie jesteśmy jeszcze niczego świadomi… A skoro przez lata przywykliśmy chodzić do kościoła, to niekiedy nie dostrzegamy już w tym niczego nadzwyczajnego. A Elwira i Gulszat przez lata pewnie do wielu różnych rzeczy przywykły, ale to musiało być dla nich czymś nadzwyczajnym i jedynym w swoim rodzaju. I nie dość, że niczego jeszcze nie rozumieją z naszej liturgii, to na dodatek wszystko było po angielsku, a one dopiero co zaczęły się tego języka uczyć, więc też na razie niczego nie rozumieją… Patrzyły z zadziwieniem na to wszystko, co się wokół nich rozgrywa. Ja siedziałam obok i dopiero zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji, kiedy nagle na początku Komunii Świętej przyszło mi objaśniać im, co to jest „TO”, co ksiądz rozdaje. W takim momencie, kiedy w dwóch zdaniach trzeba wytłumaczyć istotę naszej wiary, nagle spoglądamy na nią z zupełnie innej perspektywy. Powiedziałam, co umiałam na gorąco, potem poszłam przyjąć Komunię, a później na pomoc przyszła mi przepiękna pieśń, którą śpiewaliśmy na uwielbienie.

This bread that we share is the body of Christ,
this cup of blessing his blood.
We who come to this table
bring all our wounds to be healed.
When we love one another as Christ has loved us,
we become God’s daughters and sons.
We become for each other the bread, the cup,
the presence of Christ revealed.


Te słowa w połączeniu z melodią to po prostu same ciarki… Po Mszy jeszcze im mniej więcej na rosyjski przełożyłam, o co chodzi, ale wyglądały na dość zagubione w tym wszystkim… Pomyślałam sobie, że więcej nie przyjdą. Małej wiary ja… Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że pojawiły się i na próbie we wtorek i dzisiaj na kolejnej Mszy! We wtorki mam wieczorne zajęcia z ich grupą z angielskiego, po których chwilę rozmawiałam z Gulszat. Powiedziałam, że cieszę się, że przychodzi dalej, że nie zraziła się po pierwszym razie, mimo, że wszystko nowe i niezrozumiałe. Obawiałam się, że się wystraszą. Ona wtedy powiedziała coś takiego: „Wręcz przeciwnie! To, co mnie poraziło to to, że wśród tych ludzi nie ma fałszu, ale są autentyczni i widać w nich radość”. Czyż nie tacy powinni być chrześcijanie? Aby ludzie, patrząc na nich, mogli powiedzieć: zobaczcie, jak oni się miłują!

I już na koniec. Wczoraj to w ogóle był niesamowity dzień. Po raz ostatni uczestniczyli we Mszy angielskiej Nancy i Ernesto – małżeństwo około 60tki, którzy mieszkają w Atyrau od 10 lat, czyli mniej więcej tak długo jak ksiądz biskup. W następny piątek wyprowadzają się do Kalifornii. Nancy czytała czytanie, prawie płacząc. Ksiądz biskup też się wzruszył w czasie homilii, bo pokazywał historyczne zdjęcia, np. kiedy Nancy czytała przed około 9 laty czytanie w miejscu, które zostało zakupione pod budowę kościoła. Pokazywał także pewien dokument. Po rozpoczęciu procesu budowania kościoła władze zainicjowały śledztwo i zakazały budowy, zarzucając księdzu Januszowi, że nie ma dla kogo budować, bo nie ma tutaj żadnych wiernych. We wspomnianym dokumencie znajdowało się oświadczenie o poparciu dla budowy kościoła, pod którym podpisanych było kilkadziesiąt osób, w tym Nancy i Ernest na pierwszych dwóch miejscach! Przez to niesamowite miejsce przewinęło się już sporo osób, z których każda dokłada po troszeńku do jego pięknej historii!

A zdjęcia z innej beczki: z drogi do Uralska i ze spaceru po Atyrau w pewne niedzielne popołudnie 
Pozdrawiam, Magda

Brak komentarzy: