12.05.2015

Zmarł o. Rufin Orecki OFMConv - misjonarz, który zakładał Oazę w Boliwii

Dnia 7 maja 2015 r. w szpitalu w Asuncion (Paragwaj) zmarł wieloletni misjonarz o. Rufin Modest Orecki OFMConv. Przeżył 81 lat, 63 lata w Zakonie, 55 lat w kapłaństwie. Od 1976 r. do 1984 r. pracował na misjach w Boliwii. Od 1986 roku pracował w Paragwaju.

To właśnie z ojcem Rufinem i innymi polskimi franciszkanami wiążą się początki Ruchu Światło-Życie w Boliwii. Ojciec Rufin wielokrotnie spotykał się z Sługą Bożym ks.Franciszkiem Blachnickim. Tak wspominał je kilka lat temu:


"Mój wyjazd na misje nie przerwał mojej więzi z Ruchem. Zawiozłem go do Boliwii. Bardzo się on tam przyjłął ze swoim charyzmatem. Przejęli go też ojcowie franciszkanie „brązowi” z Panewnik, którzy pracują w Santa Cruz. Po kilku latach przyjechał do nas ks. Blachnicki, aby w jakiś sposób potwierdzić, to co robimy. W Ameryce Południowej są zupełnie inne warunki społeczne, ekonomiczne, panują inne stosunki międzyludzkie. Program oazy trzeba było do tego przystosować. Nasze spotkanie było wspaniałe, najpierw w Santa Cruz, a potem Cochabamba. Ile razy przyjeżdżałem do Europy starałem się odwiedzić ks. Blachnickiego. Kiedy przyjechałem z grupą animatorów. Ksiądz Blachnicki zaprosił ich do Carlsbergu. Odbyli tam rok formacji. To była pierwsza grupa, a potem następne. Brali oni udział w oazach wakacyjnych. Przyjeżdżaliśmy też do Krościenka. Były to dla nich wspaniałe przeżycia, zwłaszcza Dni Wspólnoty na Kopiej Górce. Moi Boliwijczycy, którzy uczestniczyli w rocznej formacji w Carlsbergu chyba nigdy nie zapomną pewnego wydarzenia. Ksiądz Blachnicki otrzymał w tym czasie nowy samochód i stał on na podwórzu. Jeden z Boliwijczyków, który był kierowcą i to doświadczonym, bez pozwolenia, w obecności innych osób wsiadł do samochodu ks. Blachnickiego, żeby go zobaczyć. Nie wiadomo jak się to stało, ale po uruchomieniu samochodu, ruszył on z ogromną prędkością i z całych sił uderzył w ścianę domu. Nowiutki samochód został rozbity. Chłopakowi nic się nie stało, ale w szoku uciekł do swojego pokoju, zamknął się i z nikim nie chciał rozmawiać. Ksiądz Blachnicki dowiedziawszy się co się stało, wdrapał się do okna i wołał „Powiedz jak się czujesz! Naprawdę nic ci się nie stało?” I ani słowem nie wspomniał o rozbitym samochodzie. Ten chłopak mówił potem, że to było coś niebywałego, żadnej nagany, żadnej dezaprobaty – tylko troska o drugiego człowieka. Boliwijscy oazowicze opowiadają tę historię zawsze i na każdym miejscu. Zachęcałem ich, żeby opisali swoje wspomnienia, ale nie wiem czy to zrobili".


Cały wywiad można przeczytać w numerze 11 pisma Koinonia (s. 9-10)

Brak komentarzy: