11.11.2010

Po Kazachstanie

Właśnie minął miesiąc, od kiedy wróciłam z Kazachstanu do Polski… A do napisania na bloga zabieram się od ok. 3 miesięcy, od zakończenia obozów rekolekcyjnych dla dzieci i młodzieży. Nie miałam siły… a może to po prostu dobra wymówka. Bo teraz akurat fizycznie też nie mam siły, bo od wczoraj leżę w łóżku – pierwszy raz od „niepamiętamkiedy” chora. Zwykłe przeziębienie… ale też Pan Bóg przez takie znaki mówi.
Ale co chciałabym napisać? Jak podsumować ten rok, być może najważniejszy w moim życiu, w kilku akapitach? Ciężko mi było opuścić Atyrau, które prawdziwie stało się moim domem.



Niedawno znajomi z Domowego Kościoła poprosili mnie, żebym powiedziała świadectwo z pobytu w Kazachstanie. Wystraszyłam się. Do tej pory, z kimkolwiek się spotykałam, opowiadałam, jak tam było itp., pokazywałam zdjęcia, pamiątki… W ten sposób łatwiej. Ale dać świadectwo? Jeszcze oparte na haśle roku: „Słuchać Pana”. Dzień przed tym spotkaniem zwierzyłam się komuś, że mam mówić świadectwo o tym, jak słuchałam Pana Boga w Kazachstanie i za bardzo nie wiem, co powiedzieć, i ta osoba powiedziała bez wahania: „Powiedz, że był słaby zasięg!”. Bardzo mi się to spodobało, bo to oddaje niesamowicie kazachstańskie realia. Przynajmniej z mojej perspektywy. Kiedy rok temu opuszczałam Polskę, byłam przepełniona ufnością wobec Pana Boga, bardzo odczuwałam Jego opiekę i obecność i we wszystkim widziałam Jego znaki, które mnie prowadziły. Również do decyzji o wyjeździe. Ale w Atyrau znalazłam się na pustyni (i dosłownie, bo to miasto położone na półpustyni i w przenośnym sensie, bo zaczęłam odczuwać duchową suszę…). Pan Bóg jakby się schował, nie dawał mi odczuwać Jego miłości. Myślę, że chciał mnie wypróbować, czy bez kwiatków i cukierków z Jego strony pójdę nadal tą samą drogą. I jeszcze jedno. Dał mi też wielką lekcję pokory (której zresztą na pewno jeszcze nie koniec!:) – dziś o wiele lepiej rozumiem, że sama z siebie NIC NIE MOGĘ! Nawet nie jestem w stanie kontrolować mojego „chcenia i niechcenia”. To, że wcześniej mi się zawsze „chciało” – nie jest w najmniejszym stopniu moją zasługą. Ot, chociażby to, że na początku mi się chciało pisać długie posty, a w którymś momencie zauważyłam, że mi się nie chce, choć powinnam… Zrozumiałam, że jeśli się cokolwiek udaje w życiu, to jedyną Osobą, której należy się podziękowanie, jest Pan Bóg. Gdyby nie Jego łaska i błogosławieństwo, „daremne jest nasze wstawanie przed świtem i przesiadywanie do późna w nocy”! Moje talenty mogą okazać się zupełnie bezużyteczne, jeśli w moim sercu pojawi się zniechęcenie, lenistwo, poczucie bezradności i bezsensu działania.

Z Kazachstanu wróciłam zadowolona i spełniona, ale dość wyczerpana i… pusta. Czułam wewnętrzną pustkę. Najpierw dwa tygodnie potrzebowałam na regenerację sił w domu: porządne odespanie zaległości i nacieszenie się rodziną i znajomymi. Ale dalej musiałam napełnić się na nowo w relacji z Panem Bogiem. Byłam na rekolekcjach ignacjańskich, które były szczególnym czasem duchowych zmagań ale też łaski i obecności Pana.

Jeszcze jedno chciałam napisać. To, że słabo odczuwałam Bożą obecność w Kazachstanie, nie oznacza, że nie czułam Jego prowadzenia. Pan Bóg nigdy nie zostawia człowieka samego. Mówił do mnie przez osoby, które postawił na mojej drodze: Kapłanów, Spowiedników, Księdza Biskupa, Siostry zakonne. Jednym słowem – mówił do mnie przez Kościół. Bo On działa właśnie w Swoim Umiłowanym, Świętym Kościele!
I jeszcze jedno. Bardzo trafiają do mnie słowa z Księgi proroka Ozeasza: „I wyprowadzę ją na pustynię, by mówić do jej serca!”. Być może Pan Bóg dał mi doświadczenie pustyni, abym otworzyła przed Nim moje serce i stanęła w prawdzie!
I za to chwała Panu!

Magda

Brak komentarzy: