30.08.2010

Mission: Oasis - Mission: Possible!!!

  
Niedziela, 25 lipca 2010. Słoneczne popołudnie w warszawskich Łazienkach. Wokół pomnika Fryderyka Chopina tłumy słuchaczy na ławkach, a jeszcze więcej wygodnie usadowionych na trawie. Na tle dźwięków mazurka z parku wyłania się malownicza grupa. Z daleka w oczy rzucają się Kenijczycy. Ksiądz Patrick, przed wstąpieniem do seminarium dobrze zapowiadający się siatkarz, w długiej białej koszuli z frędzlami i afrykańskimi zdobieniami. Śniadolicy Yaqoob i Naomi, ubrana w barwny, zwiewny strój zwany w Pakistanie shalwar kameez. Jola z Litwy, która dotarła jako jedyna z czteroosobowej grupy. Jasnowłose Mołdawianki, które do Polski jechały grubo ponad dobę, korzystając z kilku autobusów i pociągów, a granicę ukraińsko – polską pokonując pieszo. Nic więc dziwnego, że wzięły ze sobą tak mały bagaż. Wokół nich grupa Polaków, którzy udzielają im gościny w swoich domach na czas aklimatyzacji przed rekolekcjami. Brak jeszcze Chińczyków, którzy dolecą za dwa dni.

Siedząc na trawie po drugiej stronie stawu, czuję jak ciarki przechodzą mi po plecach, a wzruszenie uciska gardło. Są. Ludzie, których znałam do tej pory jedynie poprzez maile i smsy, stoją przede mną. Śmiały pomysł zorganizowania międzynarodowych rekolekcji w języku angielskim, który zrodził się w Diakonii Misyjnej na jesieni zeszłego roku, nabrał kształtów zimą, a od marca pochłaniał bez reszty nasze siły i czas, stał się rzeczywistością. Mission: Oasis – Mission: Possible!!!



CUD

Cudem jest, że rekolekcje te doszły do skutku. Cudem jest, że po wielu miesiącach poszukiwania, znalazł się kapłan, który zgodził się podjąć trud poprowadzenia tego – bądź co bądź – eksperymentalnego przedsięwzięcia. Cudem – że znalazł się męski animator tak świetnie władający angielskim, że bez trudu i bez przygotowania tłumaczył kazania w czasie mszy, ciesząc nasze uszy wzorcową brytyjską wymową. Cudem – że budżet rekolekcji udało się zamknąć bez długów. Przez kilka miesięcy w części diecezji prowadzone były zbiórki na pokrycie kosztów przylotu konkretnych osób z Kenii i Pakistanu. Jednak do samego przyjazdu uczestników brakowało kilkunastu tysięcy. Rzutem na taśmę, tydzień przed rekolekcjami, dzięki zbiórkom w kilku parafiach, w które zaangażowali się również uczestnicy, kwota ta znacznie się zmniejszyła. Ofiary otrzymywaliśmy nawet w trakcie trwania rekolekcji.

 W Krościenku ogarniani byliśmy życzliwym zainteresowaniem i ciepłem przez panie z INMK, obsługę Kopiej Górki i oazy, stacjonujące w okolicy. Rozczulały nas telefony typu: „Zostały nam łazanki z obiadu, chcecie?”, „Czy jesteście zainteresowani zupą?”, „Jeśli będziecie potrzebować do nabożeństw świeczek lub czegokolwiek innego, przychodźcie śmiało do zakrystii”. Te wyrazy troski doceniamy tym bardziej, iż zdajemy sobie sprawę, że nie byliśmy grupą idealną. Nie byliśmy najbardziej punktualni i najlepiej zorganizowani. Trudno połączyć afrykańskie poczucie czasu z napiętym programem dnia. Rację miał Kapuściński pisząc, że pewne sprawy dokonują się, gdy przyjdzie pora. Autobusy odjeżdżają, kiedy zapełnią się wszystkie miejsca, msza rozpoczyna się, kiedy zbiorą się ludzie. Mieliśmy do wyboru albo wściekać się, widząc uczestnika spokojnym krokiem i z pogodnym obliczem zmierzającego na szkołę śpiewu kwadrans po rozpoczęciu, albo wziąć głęboki oddech i podejmować kolejne próby wdrożenia w zasady życia we wspólnocie rekolekcyjnej.

Choć rekolekcje prowadzone były w języku angielskim, szybko okazało się że reprezentujemy różne jego odmiany. Inna jest angielszczyzna Kenijczyków, w których ustach „holy person” brzmi jak „horri pason”, a „purpose” to „papas”. „Listen” w wykonaniu części Chińczyków przypomina „lajszyn”. Dlatego w jednej z grup dzielenia spotkania odbywały się po angielsku z tłumaczeniem na chiński i odwrotnie. W codziennej komunikacji słychać było jeszcze rosyjski i francuski. Msze odprawiane były czasem po polsku, czasem po angielsku, ale najczęściej po łacinie. Śpiewy z reguły po angielsku, ale nie stroniąc od wyzwań lingwistycznych, nauczyliśmy się kilku pieśni w języku chińskim i kimeru.

Poza wymienionymi wyżej, w nawiązywaniu relacji pomagał nam znany na całym świecie język miłości. Serce rosło, gdy patrzyliśmy na papużki nierozłączki – Petera z Chin i najmłodszego spośród uczestników 18-letniego Jakuba ze Słowacji. Najstarszy z naszych uczestników, 48 – letni Kenijczyk Stephen sprawnością fizyczną mógłby konkurować z niejednym dwudziestolatkiem. Stworzyli z Yaqoobem mistrzowski tandem zrywania jabłek na obiad. Pierwszy z wprawą wspinał się na jabłonki, drugi – zapalony krykiecista – bezbłędnie przechwytywał spadające z góry owoce.

Wielką radością i umocnieniem była częsta obecność wśród nas moderatora generalnego Ruchu ks. Adama Wodarczyka. „To człowiek wielkiego ducha. On naprawdę wierzy w to, co mówi”, powiedział Yaqoob po pierwszym spotkaniu z ks. Adamem. Mówił, że na naszych oczach dzieją się wielkie rzeczy – spełnia się sen ks. Franciszka Blachnickiego. Ks. Wodarczyk zaświadczył, jak niesamowicie Pan Bóg wysłuchuje modlitw. Dwa lata temu uczestnicy szkoły animatora, którą prowadził, modlili się za Kościół w Chinach. Rok później do Krościenka przyjechał ks. Zhu z dwiema Chinkami na I stopień. W tym roku na rekolekcje przyjechała nie tylko większa grupa Chińczyków, ale bracia i siostry z Pakistanu, Kenii, Mołdawii i Słowacji. Nie tylko na naszej angielskiej jedynce doświadczaliśmy powszechności Kościoła. Z oazą wielką w czasie czuwania przed zesłaniem Ducha Świętego, o Jego dary prosiliśmy po polsku, słowacku, niemiecku, ukraińsku, rosyjsku, litewsku, mołdawsku, chińsku oraz w urdu i kimeru. Na koniec modliliśmy się nad przedstawicielami każdej z obecnych narodowości o wylanie Ducha Świętego na ich kraje.
Obrazy, które zapadły mi najgłębiej w pamięć i serce? Wieczorna modlitwa w maleńkiej kaplicy domu za Cedronem, gdzie klęczeliśmy ramię przy ramieniu, zajmując każdy skrawek podłogi i odmawiając różaniec w językach narodowych. Widok płowych głów Mołdawianek i czarnych głów Chińczyków, pochylonych nad Pismem Świętym. I słowa Petera z Chin: „Kiedyś nie lubiłem Pisma Świętego. Teraz je kocham.” Sheirly, Benjing i Peter są świeżo nawróconymi studentami, którzy będąc ochrzczeni jako małe dzieci, padli ofiarą ateistycznej propagandy już w szkole podstawowej. Do Kościoła wrócili dzięki grupie modlitewnej na swoim uniwersytecie, założonej przez ks. Zhu. Teraz chcą się dzielić nowo odkrytą miłością Pana Boga ze swoimi przyjaciółmi. Oczarowali mnie prostotą wiary, świeżością i otwartością na nowe doświadczenia. 23-letni Peter tak cieszył się wyprawą w góry, że radość swoją okazał robiąc gwiazdę na szlaku. Rok młodsza Sheirly, na szczycie Lubania pierwszy raz w życiu jadła jagody. Z żalem przerwała ich zrywanie, gdy trzeba było schodzić.

Dostrzegaliśmy u naszych uczestników pewne trudności, związane z przyzwyczajeniem się do polskich potraw i flory bakteryjnej czy wejściem w rytm programu. Nie mieliśmy jednak wątpliwości co do tego, że spełniają trzy warunki owocnego przeżywania rekolekcji: intra totus, mane solus, exi alius.

CO DALEJ?

„Co dalej?” – pytają uczestnicy. Chcą przyjechać za rok, jeśli tylko będzie to możliwe. Na księży Patricka i Edwarda już czeka ich biskup Salestious Mugambi, ciekaw doświadczeń z Ruchem Światło – Życie, albo „Light – Life Movement”. Prowadzili długie nocne rozmowy z ks. Adamem Wodarczykiem, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o naszym charyzmacie. Ks. Patrick już od roku opiekuje się wspólnotą w Mitunguu. Opiera się na nielicznych materiałach formacyjnych przetłumaczonych dotychczas na angielski.

Liuba, Julia, Janina i Valeria, zachwycone Ruchem i rekolekcjami, chcą tłumaczyć materiały na rosyjski i z czasem założyć wspólnoty w Rybnicy i Kiszyniowie. Mołdawianki mogą liczyć na wsparcie Centrum Ewangelizacji „Światło – Życie” na Ukrainie. Na pierwszy OM pojadą tam już na początku października.

Yaqoob również ma plany przetłumaczenia materiałów formacyjnych na język urdu. Póki co, koncentrują się z Naomi na pomocy poszkodowanym w powodzi – największej od 80 lat w Pakistanie. W czasie rekolekcji dochodziły do nich sygnały o kolejnych falach przechodzących przez ich miejscowości. Mając świadomość, że ucierpiały ich domy, a rodziny musiały szukać schronienia gdzie indziej, znosili to z –dla mnie niepojętym – hartem ducha.

W Chinach, jeśli Bóg da, za rok odbędą się rekolekcje pierwszego stopnia. W kolejce czeka też Kenia. Logiczną konsekwencją tegorocznej Misji: Oaza jest poprowadzenie w przyszłym roku Misji: Oaza II stopnia. Pragnieniem moderatora generalnego jest też zorganizowanie w naszym kraju kolejnych międzynarodowych rekolekcji pierwszego stopnia w języku angielskim.


Zaangażowaniu w każde dzieło grozi ryzyko popadnięcia w aktywizm. W Diakonii Misyjnej wiemy, że nie jesteśmy od tego ryzyka wolni. Dlatego z radością przyjęliśmy hasło nowego roku formacyjnego – „Słuchać Pana”. Dziękując Mu za to, że zechciał posłużyć się nami do dzielenia się Dobrą Nowiną z braćmi i siostrami z trzech kontynentów, chwalimy Go w tych rekolekcjach, we wszystkich przeżytych radościach i trudach oraz w naszej różnorodności. Powierzamy w Jego ręce owoce tego dzieła, oddajemy również wszystkie plany i zamierzenia. Pochylamy się nad Jego Słowem, aby wśród trosk i zabiegania, przypomnieć sobie jak Marta, że potrzeba tak mało, albo tylko jednego.

Kasia

Brak komentarzy: