5.10.2009
Wspomnienia z Kazachstanu. Cz.I Chromtau
Chromtau. Miasteczko z ok.15 tys. mieszkańców. W promieniu kilkunastu kilometrów pełno kopalni chromu, w większości odkrywkowych, więc miejscami krajobraz jest niemalże księżycowy. To właśnie kopalnie zatrudniają większą część mieszkańców, także z okolicznych pasiołków, czyli wsi. Ale samo miasto jest zaniedbane, no może poza placem na którym stoi pomnik Lenina, gdzie obowiązkowo zatrzymują się kondukty żałobne i pomnikiem zwycięstwa, w pobliskim parku, przy którym z kolei wszyscy nowożeńcy robią ślubne zdjęcia.
Na ulicach Chromtau zawsze pełno jest ludzi, czasem ma się wrażenie, że w domach nie zostaje dosłownie nikt. Chłopcy grają w piłkę, babuszki siedzą na ławeczkach przed blokiem, wkoło słychać krzyki, rozmowy, ktoś gdzieś głośno puszcza muzykę, ktoś inny trzepie dywan, grupka dzieci w jednolitych, zadbanych strojach idzie na drugą zmianę do szkoły, panie z pasiołków sprzedają ryby i twaróg. Ot, na pierwszy rzut oka całkiem zwyczajna rzeczywistość. Tutaj zupełnie nie widać by ktoś się spieszył (co niestety odnosi się także do drogowców, przez co drogi przypominają ser szwajcarski). Środek miasta zdobią nowy meczet i cerkiew prawosławna, które nocą świecą różnymi kolorami.
W niedzielę, o godz. 11, w domku przy ul. Kariernej 14 gromadzi się na Mszy Świętej wspólnota katolików. Własnego kościoła nie mają, gdyż od lat bezskutecznie starają się o ziemię. Musi wystarczyć wyremontowana połowa domu, gdyż drugiej nie udało się odkupić od sąsiada. Najwięcej jest ukraińskich Niemców, a właściwie ich potomków, gdyż już tylko dwie Babuszki pamiętają tragiczną drogę z Powołża przez Polskę właśnie na kazachski step. Właściwie nie mają do nikogo żalu. Przeżyły swoje, tu urodziły dzieci, z których część zresztą wyjechała do Niemiec za lepszym życiem. Przez kilkadziesiąt lat nie widziały katolickiego kapłana. Dzieci chrzciły w prawosławnej cerkwi.
Baba Katia mówi, że jak nie przyjdzie codziennie na Mszę to „czegoś jej brakuje”. Rosa jest wdzięczna księżom, którzy tu pracowali za okazaną pomoc, tą duchową - gdyż z wieloma sprawami w rodzinie sobie nie radziła. Jej dzieci do Kościoła nie chodzą, z całej piątki tylko Witia jest ochrzczony, Misza przygotowywuje się do sakramentów, a reszta nie chce nawet o tym słyszeć. Zraziły się. Rosa jednak nie traci nadziei i modli się za nie. Ale kiedy trzeba pomóc w kaplicy, np. przy remoncie czy sprzątaniu przychodzą bez mrugnięcia okiem, podobnie zresztą jak Andrzej, prawosławny mąż organistki, która swoją drogą także nie jest ochrzczona, choć czuje się związana ze wspólnotą. Mężczyzn nie ma prawie wcale. Rybałka jest dla nich bardziej atrakcyjnym zajęciem niż „jakieś zabobony”.
Od kilku lat przychodzi Jura (wcześniej prawosławny) raz z żoną – Tanią (wcześniej luteranką). Drugie dziecko ochrzcili już w katolickim kościele, na cześć papieża nadając jej imię Karolina. W zeszłym roku przyszła Walentyna, córka Polki z Kresów Wschodnich. Właściwie to chciała tylko prosić o sakrament namaszczenia dla chorej mamy, ale sama zaczęła przychodzić na Mszę. Ostatnio po raz pierwszy przystąpiła do spowiedzi i przyjęła Komunię. Jak sama mówi, poczuła się „jak nowonarodzona”.
Przez lata komunizmu nikt im o Bogu nie mówił, zamiast katechezy w szkołach mieli marksistowską indoktrynację. Ale teraz wszystko się powoli zmienia. Ludzie coraz częściej szukają Boga. Niestety nie wszyscy jednak mogą przystępować do sakramentów, z bardzo różnych przyczyn. Serioża - mąż Ani - nie chce się zgodzić na ślub, choć zagląda do kościoła przy okazji świątecznego „czajopicia”. Niektórzy są po rozwodzie i w drugim związku. Wiera z trójką dzieci żyje w Kuduksaju, 60 km za Chromtau. Dojazd jest drogi, a zimą prawie niemożliwy, więc w Mszy uczestniczy bardzo rzadko. Oksanka - jej córka - uwielbia przyjeżdzać do miasta właśnie ze względu na możliwość udziału w Mszy. W czasie wakacji przychodzi codziennie. Poza tym dla wielu osób w tym mieście niedziela często jest dniem pracującym. Właściwie ciągle pojawiają się nowe osoby, choć zdarza się, że szybko rezygnują. A mimo to człowiek ma nieodparte wrażenie, że jest tu prawdziwa wspólnota. Widać, że czerpią wielką radość z gromadzenia się na niedzielnej Eucharystii i czują się odpowiedzialni za kaplicę, kapłana i swoją parafię.
Nikomu nie przeszkadzają Karolinka i Tania biegające po kaplicy, ani nawet śpiew, który ciągle jeszcze pozostawia wiele do życzenia. Wielu rzeczy o Kościele ciągle się uczą. Nie wszyscy wiedzą jeszcze czemu np. w piątek trzeba pościć, co to jest Wielkanoc albo jak ma na imię papież. Ale są bardzo spragnieni Boga, otwarci na drugiego człowieka. Przez 4 lata opiekę duszpasterską sprawował nad nimi ks. Janusz Potok. To dzięki niemu stali się wspólnotą, uczył ich śpiewu, prowadził katechezy, w kazaniach odnosił się do życiowych problemów, dotykających ich na co dzień. Ale ks. Janusz przede wszystkim z nimi był, gotowy zawsze służyć pomocą, nie tylko tą duchową, ale także tą zwyczajną, ludzką. Lubił z nimi żartować, spotykać się, odwiedzać w domach, by poznać ich życie. Mieszkał w zwyczajnym bloku, w bardzo skromnych warunkach, więc wiedzieli że jest jednym z nich. Oni mogli liczyć na niego i on na nich. Gdy wyjeżdżał do pracy w Uralsku widać było łzy, nie chcieli go puścić, choć wiedzieli, że teraz jest potrzebny tam. Na jego miejsce przyjechał ks. Piotr.Teraz zaczyna się nowy rozdział w historii chromtauskiej parafii, ale wciąż przecież pisany przez Ducha Świętego.
Mnie także w Chromtau przyjęto niezwykle ciepło. Właściwie bez cienia przesady powiem, że czułem się jak w domu. Tęsknie za uśmiechem Baby Katii, niemieckim akcentem Baby Idy, moim ukochanym szkrabem – Karolinką, niedzielnymi obiadkami u Tanii i Jury, zaczepkami Saszy ... a przede wszystkim za dobrym sercem tych ludzi. Czas jaki tam spędziłem był prawdziwie błogosławiony. Przyjeżdżając tam nie spodziewałem się nawet, że tak przywiążę się do tych ludzi, że w jakiś sposób będę częścią ich rodziny. A oni właśnie do tej swojej wielkiej prafialnej rodziny mnie przyjęli. Otworzyli przede mną swoje domy i swoje serca.
Właściwie to oczekują od nas tylko jednego – pamięci w modlitwie. Są przecież częścią Kościoła. Są prawdziwie Żywym Kościołem.
Przemek
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz