http://pl.youtube.com/watch?v=DyhhBHwks6U
Już samo przygotowanie i wyjazd z Polski nie obył się bez przygód. Kilkakrotnie zmienialiśmy decyzję, co do sposobu dojazdu. Kombinowaliśmy jak się dało - wyrobiliśmy nawet międzynarodowe prawa jazdy. Jednak samochód i pociąg odpadły z powodu dużych kosztów. Wybraliśmy więc trzecią, najmniej wygodną, ale najtańszą opcję- autokar firmy…. Hmm może jej nie napiszę, co by nie straszyć ;)
Nadszedł dzień wyjazdu. 27 grudnia o 13 nasz autobus ruszał z dworca zachodniego. I tu pojawia się pierwsza przygoda:)(wcale nie pierwsza, ale samo opisanie tych trudności i stresów z tym wyjazdem związanych zajęłoby całą stronę:P) Otóż w dzień wyjazdu Agnieszkę rozbolał ząb i musiała iść do dentysty. A najwcześniejsza wizyta była dopiero na 11:30 :) !! Nie mieliśmy szans na ruszenie o 13 z dworca zachodniego. Jednak Pan Bóg tak sprytnie podpowiedział ludziom układającym plan przejazdu autokaru (Bóg jest poza czasem i jak planował naszą podróż, wiedział, że Agnieszkę wtedy będzie bolał ząb:)), że następną możliwość zapakowania się do tego autobusu mieliśmy na Stadionie 10-lecia o godz. 14:00. I udało się :D ale stresu się najedliśmy co nie miara ;)
Zadowoleni z tego faktu, z biletami wykupionymi w obie strony, bezpiecznie z ciepłym termosem usiedliśmy na jakże autokarowych ciasnych fotelach z opuszczanym oparciem, które bije po kolanach osobę siedzącą z tyłu:) W końcu ruszyliśmy. Z niedowierzaniem i zadowoleni, że się udało. Nasza radość nie trwała jednak zbyt długo. Otóż przy sprawdzaniu biletów okazało się, że 2 stycznia o godz. 17:40 (a na ten kurs mieliśmy wykupione bilety na powrót) kierowcy nie jadą do Polski i że na pewno nie wrócimy do domu tego dnia. Ale w firmie przewoźniczej pani miłym głosem oznajmiła, że kierowca tylko straszy i że na pewno będzie autokar powrotny. Uspokojeni miłym oświadczeniem pani rozsiedliśmy się wygodnie we wspomnianych wcześniej fotelach. W końcu po ok. 10 godzinach podróży, przejściu przez granicę (wyjątkowo bez żadnych przygód) dojechaliśmy na miejsce, gdzie wyjechał po nas Witalik i Stefania - ludzie z tamtejszej wspólnoty. Pierwszą noc spędziliśmy właśnie u Stefani w Mińsku. Z samego rana pojechaliśmy zarejestrować swój pobyt na Białorusi (w urzędzie stoi się tak długo jak i w Polsce! Albo nawet dłużej:P). Po wszystkich państwowych formalnościach udaliśmy się na dworzec, by uzyskać pewność, że mamy jak wrócić 2.01.08 do domu. Bardzo miła pani (wszędzie są miłe panie:)sprawdziła w komputerze, że autokar jest, ale o 12. Zadzwoniła gdzie trzeba i wszystko miało już być ok. Uff! Następnym celem podróży była wioska Siniło położona około 25km od stolicy Białorusi. Tam przyjął już nas ciepło ks. Irek, Julia, Aleksiej, Wowa i kot, który spał u sąsiada i śmierdział… :) Wieczorem pojechaliśmy do Mińska na wspólną Eucharystię i na spotkanie ruchów z biskupem Tadeuszem Kondrusiewiczem, który niedawno był biskupem Moskwy, a teraz posługuje jako arcybiskup metropolita diecezji mińsko-mohylewskiej. Zadziwiające, jak wiele wspólnot i ruchów działa w Mińsku! Samo przedstawianie się trwało ponad godzinę!
29 grudnia zaczął się już właściwy OM! Przenieśliśmy się do Mińska, gdzie gościli nas ludzie ze wspólnoty. Na OM przyjechało również kilka osób z Odnowy w Duchu Świętym z Archidiecezji Warszawskiej http://www.cfw.odnowa.org/ (a nawet i z naszej!! m.in. tata jednego z naszych kolegów z Ruchu!!!) Ks. Andrzej Grefkowicz wraz z 7 osobową ekipą z Polski prowadzili modlitwę o uzdrowienie wewnętrzne http://www.magdalenka.warszawa.opoka.org.pl/index.html . Przez 2 dni przechodziliśmy razem ze wspólnotą białoruską kolejne etapy życia, które powierzaliśmy Bogu, prosząc, by je uleczył. Myślę, że bardzo to było potrzebne tej wspólnocie i tym konkretnym ludziom! Chwała Panu za to, czego dokonał poprzez przyjazd do Mińska osób z Odnowy!
Po wieczornej Mszy św. była modlitwa wstawiennicza. Naprawdę wiele ludzi zostało, by prosić o modlitwę. Nie ma lepszej okazji do ewangelizacji!! Nasza pomoc na tym NEOMie (w końcu nazwa Noworoczna EWANGELIZACYJNA Oaza Modlitwy mówi sama za siebie) polegała na tym, że porywaliśmy biednych, niczego się niespodziewających, powracających do domów parafian i rozmawialiśmy z nimi. Bardzo ważne było w tamtym momencie dla tych serc usłyszeć „Bóg Cię kocha tak bardzo mocno…”
W sylwestrową noc bawiliśmy się:) Jednak nie przy muzyce audio! Sami sobie graliśmy i śpiewaliśmy. Braliśmy udział w konkursach (i zgarnialiśmy nagrody :D) a także uczyliśmy mińską wspólnotę „naszych” zabaw, a na koniec wspólnie sprzątaliśmy i zmywaliśmy naczynia. W drobnych czynnościach wykonywanych wspólnie i w braterskiej atmosferze jest tyle radościJ Nie przypuszczaliśmy, że bez tańca w wąskim tego słowa znaczeniu może tak szybko i miło minąć czas! Było świetnie! :D
O północy zebraliśmy się w kościele, aby wspólnie wyśpiewać Bogu hymn Te Deum, oczywiście po białorusku;), wysłuchać pięknych noworocznych życzeń od księdza proboszcza:D oraz złożyć urodzinowe życzenia księdzu biskupowi Antoniemu Dziemjanko.
Po pierwszostyczniowym spaniu i zwiedzaniu miasta w minusdziesieciostopniowym mrozie nadszedł 2 stycznia. Dzień naszego powrotu. Rozpoczęliśmy go od Mszy po polsku. Niesamowite! Białoruskie panie, które były na tej Eucharystii znały więcej zwrotek polskich kolęd niż my... Po Mszy poszliśmy do zakrystii, żeby pożegnać się z ks.Irkiem i pracującymi w tamtej parafii księżmi. Nie obyło się bez smakowitych prezentów na drogę :) Na koniec wspólne zdjęcia i ziuuu... trolejbusem na dworzec. Słysząc w myślach (zasłyszaną jeszcze w drodze do Mińska) naszą „turystyczną piosenkę” One Way Ticket (Jeśli chcecie usłyszeć w bardziej orientaknej wersji - zapraszamy tu - http://pl.youtube.com/watch?v=bG9E270067Q&feature=related ) czekaliśmy na nasz autokar.. Gdy w końcu podjechał i chcieliśmy zająć miejsca, okazało się, że... nie możemy pojechać nim na naszych biletach i musimy kupić nowe... I tu pojawił się kolejny problem – mieliśmy już tylko same złotówki, a tych wymienić w kantorze nie jest tam łatwo... W końcu, po kilometrach przebytych z wywieszonym językiem od informacji do informacji i radosnemu pomachaniu autokarowi, który właśnie odjechał do Warszawy bez nas, postanowiliśmy, że wrócimy wieczornym pociągiem. Niestety, pociąg kosztował ponad 150 zł od osoby, a my mieliśmy troszkę mniej gotówki, w dodatku w polskich złotych... Z nadzieją, że ks. Irek nam pomoże, zadzwoniliśmy do niego, ale...akurat wyjechał z Mińska i miał wrócić dopiero późnym wieczorem...Wróciliśmy więc do naszego pięknego czerwonego kościoła, wyjaśniliśmy zdziwionym księżom co my tu jeszcze robimy, a oni.. pożyczyli nam brakujące 300 tysięcy. Rubli. W życiu nie mieliśmy w rękach takiej ilości papierków:) Wyglądało to jakbyśmy obrobili jakiś bank;) Na szczęście udało nam się kupić bilety, które jak się potem okazało, nie były przeznaczone dla turystów i nie powinny w ogóle zostać sprzedane…
Do osobliwości tego wyjazdu zaliczamy to, że nasza podróż zarówno w jedną jak i w drugą stronę upłynęła pod znakiem niezwykłych spotkań i w towarzystwie ludzi, którzy poświęcili swe życie Bogu. Najpierw mieliśmy okazję poznać zakonników z Wrocławia. W drodze do Warszawy- specyficznych młodych ludzi. Gdy zobaczyliśmy różańce na ich palcach przez głowy przeleciało nam „nasi” i znów serducha napełniły się radością. Potem okazało się, że chłopaki są klerykami Wyższego Seminarium Duchownego Salwatorianów. A dziewczyna, siostra jednego z nich, sprzedawała nam ubezpieczenie w ambasadzie…!!. Obecność tych zakonników dała nam wiele do myślenia;)
Więcej przemyśleń odnośnie wyjazdu dołączamy w krótkich świadectwach :)
Nadszedł dzień wyjazdu. 27 grudnia o 13 nasz autobus ruszał z dworca zachodniego. I tu pojawia się pierwsza przygoda:)(wcale nie pierwsza, ale samo opisanie tych trudności i stresów z tym wyjazdem związanych zajęłoby całą stronę:P) Otóż w dzień wyjazdu Agnieszkę rozbolał ząb i musiała iść do dentysty. A najwcześniejsza wizyta była dopiero na 11:30 :) !! Nie mieliśmy szans na ruszenie o 13 z dworca zachodniego. Jednak Pan Bóg tak sprytnie podpowiedział ludziom układającym plan przejazdu autokaru (Bóg jest poza czasem i jak planował naszą podróż, wiedział, że Agnieszkę wtedy będzie bolał ząb:)), że następną możliwość zapakowania się do tego autobusu mieliśmy na Stadionie 10-lecia o godz. 14:00. I udało się :D ale stresu się najedliśmy co nie miara ;)
Zadowoleni z tego faktu, z biletami wykupionymi w obie strony, bezpiecznie z ciepłym termosem usiedliśmy na jakże autokarowych ciasnych fotelach z opuszczanym oparciem, które bije po kolanach osobę siedzącą z tyłu:) W końcu ruszyliśmy. Z niedowierzaniem i zadowoleni, że się udało. Nasza radość nie trwała jednak zbyt długo. Otóż przy sprawdzaniu biletów okazało się, że 2 stycznia o godz. 17:40 (a na ten kurs mieliśmy wykupione bilety na powrót) kierowcy nie jadą do Polski i że na pewno nie wrócimy do domu tego dnia. Ale w firmie przewoźniczej pani miłym głosem oznajmiła, że kierowca tylko straszy i że na pewno będzie autokar powrotny. Uspokojeni miłym oświadczeniem pani rozsiedliśmy się wygodnie we wspomnianych wcześniej fotelach. W końcu po ok. 10 godzinach podróży, przejściu przez granicę (wyjątkowo bez żadnych przygód) dojechaliśmy na miejsce, gdzie wyjechał po nas Witalik i Stefania - ludzie z tamtejszej wspólnoty. Pierwszą noc spędziliśmy właśnie u Stefani w Mińsku. Z samego rana pojechaliśmy zarejestrować swój pobyt na Białorusi (w urzędzie stoi się tak długo jak i w Polsce! Albo nawet dłużej:P). Po wszystkich państwowych formalnościach udaliśmy się na dworzec, by uzyskać pewność, że mamy jak wrócić 2.01.08 do domu. Bardzo miła pani (wszędzie są miłe panie:)sprawdziła w komputerze, że autokar jest, ale o 12. Zadzwoniła gdzie trzeba i wszystko miało już być ok. Uff! Następnym celem podróży była wioska Siniło położona około 25km od stolicy Białorusi. Tam przyjął już nas ciepło ks. Irek, Julia, Aleksiej, Wowa i kot, który spał u sąsiada i śmierdział… :) Wieczorem pojechaliśmy do Mińska na wspólną Eucharystię i na spotkanie ruchów z biskupem Tadeuszem Kondrusiewiczem, który niedawno był biskupem Moskwy, a teraz posługuje jako arcybiskup metropolita diecezji mińsko-mohylewskiej. Zadziwiające, jak wiele wspólnot i ruchów działa w Mińsku! Samo przedstawianie się trwało ponad godzinę!
29 grudnia zaczął się już właściwy OM! Przenieśliśmy się do Mińska, gdzie gościli nas ludzie ze wspólnoty. Na OM przyjechało również kilka osób z Odnowy w Duchu Świętym z Archidiecezji Warszawskiej http://www.cfw.odnowa.org/ (a nawet i z naszej!! m.in. tata jednego z naszych kolegów z Ruchu!!!) Ks. Andrzej Grefkowicz wraz z 7 osobową ekipą z Polski prowadzili modlitwę o uzdrowienie wewnętrzne http://www.magdalenka.warszawa.opoka.org.pl/index.html . Przez 2 dni przechodziliśmy razem ze wspólnotą białoruską kolejne etapy życia, które powierzaliśmy Bogu, prosząc, by je uleczył. Myślę, że bardzo to było potrzebne tej wspólnocie i tym konkretnym ludziom! Chwała Panu za to, czego dokonał poprzez przyjazd do Mińska osób z Odnowy!
Po wieczornej Mszy św. była modlitwa wstawiennicza. Naprawdę wiele ludzi zostało, by prosić o modlitwę. Nie ma lepszej okazji do ewangelizacji!! Nasza pomoc na tym NEOMie (w końcu nazwa Noworoczna EWANGELIZACYJNA Oaza Modlitwy mówi sama za siebie) polegała na tym, że porywaliśmy biednych, niczego się niespodziewających, powracających do domów parafian i rozmawialiśmy z nimi. Bardzo ważne było w tamtym momencie dla tych serc usłyszeć „Bóg Cię kocha tak bardzo mocno…”
W sylwestrową noc bawiliśmy się:) Jednak nie przy muzyce audio! Sami sobie graliśmy i śpiewaliśmy. Braliśmy udział w konkursach (i zgarnialiśmy nagrody :D) a także uczyliśmy mińską wspólnotę „naszych” zabaw, a na koniec wspólnie sprzątaliśmy i zmywaliśmy naczynia. W drobnych czynnościach wykonywanych wspólnie i w braterskiej atmosferze jest tyle radościJ Nie przypuszczaliśmy, że bez tańca w wąskim tego słowa znaczeniu może tak szybko i miło minąć czas! Było świetnie! :D
O północy zebraliśmy się w kościele, aby wspólnie wyśpiewać Bogu hymn Te Deum, oczywiście po białorusku;), wysłuchać pięknych noworocznych życzeń od księdza proboszcza:D oraz złożyć urodzinowe życzenia księdzu biskupowi Antoniemu Dziemjanko.
Po pierwszostyczniowym spaniu i zwiedzaniu miasta w minusdziesieciostopniowym mrozie nadszedł 2 stycznia. Dzień naszego powrotu. Rozpoczęliśmy go od Mszy po polsku. Niesamowite! Białoruskie panie, które były na tej Eucharystii znały więcej zwrotek polskich kolęd niż my... Po Mszy poszliśmy do zakrystii, żeby pożegnać się z ks.Irkiem i pracującymi w tamtej parafii księżmi. Nie obyło się bez smakowitych prezentów na drogę :) Na koniec wspólne zdjęcia i ziuuu... trolejbusem na dworzec. Słysząc w myślach (zasłyszaną jeszcze w drodze do Mińska) naszą „turystyczną piosenkę” One Way Ticket (Jeśli chcecie usłyszeć w bardziej orientaknej wersji - zapraszamy tu - http://pl.youtube.com/watch?v=bG9E270067Q&feature=related ) czekaliśmy na nasz autokar.. Gdy w końcu podjechał i chcieliśmy zająć miejsca, okazało się, że... nie możemy pojechać nim na naszych biletach i musimy kupić nowe... I tu pojawił się kolejny problem – mieliśmy już tylko same złotówki, a tych wymienić w kantorze nie jest tam łatwo... W końcu, po kilometrach przebytych z wywieszonym językiem od informacji do informacji i radosnemu pomachaniu autokarowi, który właśnie odjechał do Warszawy bez nas, postanowiliśmy, że wrócimy wieczornym pociągiem. Niestety, pociąg kosztował ponad 150 zł od osoby, a my mieliśmy troszkę mniej gotówki, w dodatku w polskich złotych... Z nadzieją, że ks. Irek nam pomoże, zadzwoniliśmy do niego, ale...akurat wyjechał z Mińska i miał wrócić dopiero późnym wieczorem...Wróciliśmy więc do naszego pięknego czerwonego kościoła, wyjaśniliśmy zdziwionym księżom co my tu jeszcze robimy, a oni.. pożyczyli nam brakujące 300 tysięcy. Rubli. W życiu nie mieliśmy w rękach takiej ilości papierków:) Wyglądało to jakbyśmy obrobili jakiś bank;) Na szczęście udało nam się kupić bilety, które jak się potem okazało, nie były przeznaczone dla turystów i nie powinny w ogóle zostać sprzedane…
Do osobliwości tego wyjazdu zaliczamy to, że nasza podróż zarówno w jedną jak i w drugą stronę upłynęła pod znakiem niezwykłych spotkań i w towarzystwie ludzi, którzy poświęcili swe życie Bogu. Najpierw mieliśmy okazję poznać zakonników z Wrocławia. W drodze do Warszawy- specyficznych młodych ludzi. Gdy zobaczyliśmy różańce na ich palcach przez głowy przeleciało nam „nasi” i znów serducha napełniły się radością. Potem okazało się, że chłopaki są klerykami Wyższego Seminarium Duchownego Salwatorianów. A dziewczyna, siostra jednego z nich, sprzedawała nam ubezpieczenie w ambasadzie…!!. Obecność tych zakonników dała nam wiele do myślenia;)
Więcej przemyśleń odnośnie wyjazdu dołączamy w krótkich świadectwach :)
Elwira, Agnieszka i Paweł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz