23.08.2009
Miejsce tętniące życiem...
Salam alejkum!
Здравствуйте!
Witajcie!
Jadąc w maju do Uralska nie spodziewałem się, że świątynia, która jeszcze w styczniu i lutym, (kiedy byłem tam po raz pierwszy) przez cały tydzień zionęła pustką i ciszą, w czasie wakacji wypełni się życiem (i wrzaskami maści przeróżnej).
Ostatnio pisałem Wam o łagierze, jaki odbył się w Uralsku w lipcu. Dziś kilka słów o drugim i trzecim turnusie rekolekcyjno-wypoczynkowym (bo tak się to teraz oficjalnie nazywa).
Otóż zaledwie kilka dni po dzieciakach przyjechało do Uralska kilka pań z Atyrau razem z s.Zytą. Był to dla nich nie tylko czas wypoczynku, ale też okazja do pogłębienia wiary. Oprócz codziennej Eucharystii Panie modliły się razem nami Liturgią Godzin (choć do końca miały problemy ze zorientowaniem się o co w tym chodzi i jak to wogóle ugryźć). Codziennie też słuchały kaztechezy na temat sakramentów.
Już pierwszego dnia nasze kochane Panie zamiast oglądać miasto wolały od razu zjeździć na bazar, gdzie nie omieszkały zakupić tony ogórków, wiśni czy co to tam było, żeby zaraz potem je zamarynować, zamrozić (czy coś w tym rodzaju). Podobnie ostatniego dnia nie interesowały ich żadne tam pamiątki, tylko kiełbasa, której ponoć w Atyrau nie ma, a którą zakupiły w ilości przerażającej (dość powiedzieć, że nasze dwie lodówy pękały w szwach!).
Wiele radości nam te Panie sprawiły, zwłaszcza gdy jeździliśmy z nimi nad jezioro czy do parku. To był taki czas wzajemnego ubogacania się i jestem za niego Bogu bardzo wdzięczny.
W sierpniu z kolei (na kanwie „sukcesu” pierwszego łagiera) odbył się turnus wypoczynkowo-rekolekcyjny dla starszej młodzieży z całej administratury. Tym raz było ok. 30 osób z Atyrau, Kulsar, Aktjubińska, Chromtau i Uralska. Wiek uczestników wachał się w granicy 15-25 lat.
Nad całością czuwali ks. Cezary Komosiński i s. Wernika, przed którymi było nie łatwe zadanie. Większość z uczestników bowiem w poprzednich latach jeździła do Aktau, gdzie cały dzień spędzali nad woda, ewentualnie „tracili” godznikę na Mszę Św. Tymczasem w Uralsku dostali niewielką, ale jednak konkretną dawkę „doznań i wiadomości religijnych”. Niektórzy nie ukrywali, że nie są z tego do końca zadowoleni. Połowa z nich jest bowiem z Kościołem związana dość luźno.
Było wprawdzie kilka osób z aktjubińskiego Neokatechumenatu, ale np. z Atyrau prawie wszyscy należą do chóru rosyjskiego (bądź są chłopakami śpiewających tam dziewczyn :-) ). Owszem, przychodzą czasem na niedzielną Mszę, żeby pośpiewać, ale niestety nie przekłada się to na ich stosunek do wiary, do Boga. Spośród tych 30 osób zaledwie garstka może przystępować do Komunii, reszta, nawet jeśli była chrzczona, to w Kościele Prawosławnym, ale niestety i tam rzadko kiedy zaglądają.
Mimo to tym razem księża zadecydowali, że będzie inaczej niż do tej pory. Ksiądz Cezary doszedł do wniosku, że skoro jedyny kontakt z Kościołem ta młodzież ma w czasie Eucharystii, to dobrze by było, gdyby wreszcie dowiedzieli się na czym polega jej istota i jak się w czasie niej zachowywać.
Każdy dzień rozpoczynał się modlitwą* , w czasie której ks. Cezary czytał Ewangelię z dnia i krótko ją omawiał, sugerując by stała się ona niejako Słowem Życia na dany dzień. Po śniadaniu i dyżurach** następowała krótka katecheza ks. Petera dotycząca Eucharystii, a wzbogacona prezentacją multimedialną. Następnie była praca w dwóch grupach, która sprowadzała się do przygotowania scenki biblijnej, którą odegrać mieli w ostatni dzień. Pierwsza grupa miała przedstawić Ostatnią Wieczerzę, a druga Drogę do Emaus.
I to był wlaśnie strzał w dziesiątkę, większość z nich bowiem w Atyrau nieraz uczestniczyła w takich przedstawieniach, które wystawiali też czasem w Uralsku czy Kulsarach. Ujawnił się przy tym ich zapał i zaangażowanie. Ale tak naprawdę scenki były tylko pretekstem, żeby porozmawiać z nimi o Bogu. Najpierw bowiem była krótka rozmowa na temat Ewangeli, którą mieli odegrać.
Najważniejszym momentem dnia była oczywiście wieczorna Eucharystia. Wszyscy z powagą podeszli do posługiwania w czasie Mszy, czy to poprzez czytanie Słowa Bożego, śpiew czy służbę przy Ołtarzu.
W wolnym czasie przewidzieliśmy dla nich mnóstwo atrakcji. Oprócz kąpania się na jeziorem (którego najbardziej oczekwiali) zwiedzaliśmy z nimi miasto (urzekły ich prawosławne cerkwie, zwłaszcza żeński monastyr), byliśmy na seansie kinowym. Niesamowite wrażenie zrobił na nich tutejszy park***(wśród wielu atrakcji tym razem bezkonkurencyjny okazał się Shrek****).
Co ciekawe, gdy byliśmy na Placu Zwycięstwa, bardziej niż pomnik podświetlany w czterech kolorach, wieczny ogień, tablice pamiątkowe i kwieciste trawniki ciągneło ich do... szyszek, które leżały pod drzewem w ilości obfitej na tyle by każdy mógł zabrać conajmniej kilka na pamiątke. Ale nie tylko szyszkę widzieli pierwszy raz w życiu. Trudno w to uwierzyć, ale prawie wszyscy z nich pierwszy raz byli na ognisku! Nawet nie wiedzieli jak się piecze kiełbaski! Można więc powiedzieć, że ten wyjazd miał dla nich także aspekt edukacyjny!
Ten tydzień z nimi był bardzo wyczerpujący (zwłaszcza noce, gdy trzeba było dużo cierpliwości i opanowania, nie tylko słysząc ich wrzaski i bieganie po korytarzach do późna, ale też widząc zachowania, które lepiej tutaj przemilczeć). Wiele rzeczy było dla nich nowych, widać, że do niektórych sytuacji nie dorośli, choć właśnie za dorosłych próbowali uchodzić. Wszystko to nie zmienia faktu, że tak na dobrą sprawę są to naprawdę niesamowici i wartościowi ludzie, bardzo radośni, otwarci, niektórzy zwariowani, inni z kolei bardzo nieśmiali.
Ten tydzień to przede wszystkim czas niesamowitego działania Pana Boga. On wiedział co dla nich przygotować. Jestem pewien, że Duch Święty zasiał w sercu każdego z nich jakieś ziarno. Może było to słowo usłyszane na porannej modlitwie lub w czasie katechezy, może coś poruszyło ich w czasie gdy przygotowywali, odgrywali lub oglądali scenki, a może trafiło do nich coś w czasie homilii? Owoce tego czasu należą do Boga.
Ostatnie dwa miesiące to nie tylko te turnusy rekolekcyjno-wypoczynkowe. Nasza parafia naprawdę zaczyna żyć. Najlepsze jest to, że wciąż ktoś nas odwiedza. Czasem jest to jakiś kapłan zatrzymujący się tu „przejazdem”, kierowcy tirów jeżdżący z transportem z Polski do Kazachstanu, małżeństwo z Neokatechumenatu, Pani architekst projektująca kościół, Czeszka i Słowak szukający drogi do Uzbekistanu, prawosławny batiuszka ... Odkąd urządziliśmy salkę z komputerami często przychodzi młodzież z parafii posiedzieć na internecie. Przychodzą też parafianie pomóc w sobotę sprzątać świątynie. Czasem ktoś po prostu chce zobaczyć kościół: jakaś para, rodzinka, „przypadkowy tursyta”.
Wczoraj np. oprowadzałem wycieczkę kazachskich dzieci z Aktau, które spędzają w mieście wakacje. Stresujące to wydarzenie przemawiać po rusku do ok. 40 dzieciaków, ale jest to też niesamowita łaska. Miałem bowiem świadomość, że to prawdopodobnie pierwszy a może i jedyny ich kontakt z Kościołem katolickim. I jestem wdzięczny Duchowi Świętemu, że pomógł mi nie tylko opowiedzieć o tym co się w świątyni znajduje, co jest na malowidłach, ale też o tym w co wierzymy. Omawiając grafitti z Dobrym Pasterzem i Synem Marnotrawnym udało mi się opowiedzieć o tym, że Bóg wszystkich nas kocha i przebacza nam nasze grzechy, a wskazując na ambonę, że Bóg pragnie do nas mówić w swoim Słowie, że czeka na nas, pragnie się z nami spotkać. Usłyszeli, że Jezus umarł za nasze grzechy, że daje nam swoje Ciało i Krew do spożycia. Jakże niewiele usłyszeli. Może nawet nikt nic nie zapamięta, może nawet nie zrozumieli tego. Ale tu w Kazachstanie właśnie takie drobne sytuacje się liczą. Zdarza się, że tylko przypadkowo wspominamy o Kościele, często bowiem pytają nas skąd jesteśmy i co tu robimy. Ale naszym zadaniem tutaj jest właśnie dawanie świadectwa. Jest to jednak wielka odpowiedzialność, bo ludzie patrząc na nas oceniają Kościół, na podstawie naszych słów i zachowania wyrabiają sobie pogląd na jego temat, a zarazem sprawdzają czy jesteśmy autentyczni. Takich szans, by zaświadczyć o Bogu (choćby w niepozornych sytuacjach), jest wiele. My mamy tylko zrobić wszystko co w naszej mocy, by tych okazji nie przegapić. A o resztę zatroszczy się Bóg ...
Przemek
*Dla wielu była to prawdziwa udręka, a rozpoczęcie jej punktualnie w komplecie uczestników, zresztą jak i większości punktów programu, graniczyło z cudem.
**Też nie było to proste, żeby przekonać niektórych, że jednak wypadałoby po sobie posprzątać czy pozmywać.
***Chyba jeszcze nie pisalem o tym na blogu, więc czynię to teraz: takiego parku jak w Uralsku nie ma w żadnym mieście w Polsce! I nie jest to tylko moje zdanie. Doprawdy jest to wizytówka miasta.
****Jakby opisać Wam tą maszynę? Może wystarczy jak powiem, że lepiej nie wsiadać do niej po posiłku...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz