12.07.2009
Muga!
Muga!
Może jeszcze dwa slowa o wizycie u biskupa. Nie był on tak otwarty i serdeczny jak tutejsi ksieza, oczywiście rozmowa milo się toczyla, ale dystans jednak pozostal. Francis tez się troche inaczej zachowywal, wiec pelny szacunek do biskupa. Nie ma raczej hura radości, ze ktos przyjechal i może cos z tego będzie na przyszłość, bo takich jak my pewnie wielu przyjezdza. Francis potem przekazal nam, ze biskupowi podobaly się prezenty, które mu wreczylismy, jeszcze wspomnial, ze chetnie wpadlby do Mitunguu (tak właściwie nazywa się nasza miejscowość) żeby zasmakowac polskich potraw:)
Nastepnie Francis omawial swoje sprawy, a my poszliśmy na plebanie kościoła katedralnego z miejscowym księdzem, kawka, herbatka, zwiedzanie katedry i spacer do kafejki internetowej, ale to już wiecie:) Francis szybko wyjechal do Nairobii, bo w nocy odbieral gosci z Wloch, przyjezdza ich czworka i lada moment maja tu wpaść, będzie tloczno. Na pewno duzo im poswieci czasu, bo maja tu zorganizowac szkole zawodowa, już stoi kontener przywieziony z Wloch ze sprzętem. My jeszcze pokręciliśmy się po Meru, zjedliśmy lunch i wsiedliśmy do matatu, podroz o dziwo spokojna. Jak tylko wróciliśmy okazalo się ze Fr. Patrick wlasnie wyjezdza na msze do St. Joseph Caring Centre gdzie trzy siostry Poor Hand Maid of Jesus Christ opiekuja się 25 dzieci ulicy. W sobote odbedzie się chrzest 15 z nich, a poza tym 7 z naszego kościoła oraz I Komunia 24 dzieci. I tak minal czwartek.
Przedpoludnie zlecialo nam na oczekiwaniu na Francisa, spotkaliśmy się we wlasnym gronie na omowieniu co będziemy robic na poszczególnych spotkaniach i w ogole dzieliliśmy się spostrzeżeniami. Po lunchu wyruszyliśmy do K… gdzie siostry Nazaretanki, ale rozne od naszych, prowadza szpital i szkole dla dzieci, wszystko obeszliśmy, zorientowaliśmy się w sytuacji, pogadaliśmy z dziecmi i nauczycielami.
Na koniec dnia przygotowaliśmy polska kolacje: kotlety, ziemniaki, salata. Chyba im nawet smakowalo, Wlochom tez:)
Dzisiaj z rana porazka, my zajadaliśmy się naleśnikami, a oni wręcz przeciwnie:)
Po sniadaniu pomagalismy w rozpakowaniu kontenera Wlochow, a wewnątrz panele słoneczne, maszyny do szycia, komputery, ubrania, rowery i jeszcze inny sprzet do szkoly zawodowej. O 10 miala zaczac się msza, ale nikt tutaj się nie przejmuje czasem, trwala spowiedz, Wlosi tez mieli zaczac swoje chece po mszy, ale oni akurat nie byli az tak bardzo nia zainteresowani. Chyba z godzinnym opoznieniem rozpoczęliśmy, najpierw procesja wejścia z klaskaniem, tańcami, a potem wszystkie celebracje ze szczegółowymi wprowadzeniami. Czasami naprawde się serce kraje jak się patrzy na te dzieciaki, jak bardzo się ciesza ze wszystkiego i jak malo maja. Dzieci najbardziej wzruszaja, pamiętają nasze imiona, zawsze podchodza by podac reke, już mamy z nimi relacje, sa śmielsze, czasami dajemy im zrobic zdjecia naszymi aparatami, bo sprawia im to duzo radości.
Po lunchu pojechaliśmy do siostr i dzieciakow z st. Joseph Centre, a tam nas wygladali, bo już po chrzcie uprzedziliśmy ich, ze do nich przyjedziemy. Poprowadzilismy pare zabaw integracyjnych, tylko zyczyc sobie takich zaangażowanych uczestnikow na rekolekcjach, wszystko im się podobalo i nawet zrozumieli zasady chociaż wszystko tłumaczyliśmy po angielsku. Na koniec powiedzieliśmy, ze bardzo się cieszymy z ich chrztu i daliśmy obrazki z Matka Boza Czestochowska, bardzo się tym przejeli, no i dla każdego był tez cukierek. Niestety nie zdarzyliśmy zagrac porzadnie w pilke, tak wiec kolejna wizyta obowiazkowa:) Francis znowu uderzyl do Nairobi po kolejnego goscia, ale na szczescie już nie będzie mieszkal u nas.
Pare mysli: troche jesteśmy zmeczeni naszymi gospodarzami, bo ciagle ktos tu jest, chyba latwiej byloby z samymi księżmi mieszkac, może nie ludzmi zmeczeni, a raczej brakiem jasnych zasad, ustalenia kto co robi.
Chyba tez powoli rozwiewaja się rozne plany turystyczne, bo jednak co raz bardziej widac, ze inne sa zamiary na Gorze, ale o tym jeszcze kiedys może napisze…
Dorwalo mnie jakies przeziębienie i walcze z katarem, zimnem, gardlem itp. Dziewczyny dobrze fizycznie i chyba psychicznie, duzo spedzamy czasu razem, a ratuje nas modlitwa i mnóstwo smiechu, choc jakas przerwa tez by się przydala. Modlcie się za nas, bo my o was pamiętamy:) U nas nie ma Internetu, ale smsy dochodza. Sprawdzmy jaka jest frekwencja na blogu: każdy kto przeczyta tego posta niech wysle wiadomość, kto nie ma mojego numeru to podaje kenijski +254718610872
Pozdro
Marcin z ekipa
PS We wtorek spotkamy sie z dziecmi z adopcji.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz