26.11.2012

List z Karagandy

Już ponad miesiąc jestem w Kazachstanie. Mieszkam w mieście Karaganda, przy nowo poświęconej katedrze (konsekracji dokonał ks. kard Angelo Sodano 9 września 2012r.) pod wezwaniem Пресвятой Девы Марии Фатимской, Матери всех народов, co na polski przetłumaczono jako p.w. Matki Bożej Fatimskiej – Matki Wszystkich Narodów. Chętnych odsyłam na stronę diecezji karagandyjskiej, gdzie można nieco więcej poczytać i zobaczyć zdjęcia, m.in. z poświęcenia katedry.
 

Przyjechałam tu z Aniką Błaszczyk, która pochodzi z okolic Kielc. Jest moją rówieśniczką, a nasza współpraca rozpoczęła się na lotnisku. Wcześniej tylko raz widziałyśmy się w Krościenku n/D, dosłownie przez kilka minut. Cieszę się, że jest tu ze mną. Jest dla mnie dużym wsparciem, wiele mogę się od niej nauczyć.
 
               Kiedy przyjechałyśmy (przyleciałyśmy) do Kazachstanu 6 października, ks. biskup Janusz Kaleta był na synodzie w Rzymie. Naszym głównym opiekunem w automatyczny sposób stał się więc wikariusz generalny, proboszcz katedry – ks. Janusz Potok. Z właściwą sobie złośliwością (w pozytywnym tego słowa znaczeniu!), ale i troską o wszystko i wszystkich zajął się także i nami. Przez dwa-trzy dni mieszkałyśmy jeszcze w innej dzielnicy Karagandy, a dopiero 9 października, we wtorek ojciec (po rosyjsku istnieje wprawdzie słowo ksiądz - священник, ale bezpośrednio do wszystkich kapłanów ludzie zwracają się tu per отец = ojciec; najczęściej miałam do czynienia właśnie z naszym opiekunem, ks. Januszem Potokiem, więc nawet i po polsku tak się do niego zwracam i w odniesieniu do niego używam tu tego słowa) zabrał nas do katedry. Budynek przy niej – nasz nowy dom – wciąż jest właściwie w budowie.
             
Wraz z nami mieszka Kasia, która również w ramach misji na razie pomaga tu i mieszka. Jest już oczywiście ksiądz biskup, zwykle jest i ojciec (na prawie miesiąc pojechał jednak do Polski na nazwijmy to „urlop” – haczyk tkwi w tym, że on ma zawsze mnóstwo roboty i najprawdopodobniej niewiele odpocznie). Mieszka tu też Sasza (=Aleksander), kleryk, który w najbliższym czasie powinien zostać wyświęcony na diakona. W zastępstwie ojca mieszka z nami ks. Czarek Paciej, młody, ale już doświadczony kapłan, który wkrótce obejmie parafię w Saraniu. Dobrze, że z nami jest. To otwarty, pogodny człowiek, taki „starszy brat”  i wspaniały kapłan, oddany w swojej służbie dla Boga. Szczególnie widzę to w jego posłudze spowiednika. Zawsze jest, zawsze czeka. Przybył już do nas również ks. Brian (pochodzący podobno z Irlandii), będzie tu wikarym. Sporo tu Polaków. Muszę przyznać, że momentami utrudnia to wręcz naukę rosyjskiego.
               W jednym skrzydle domu mieszkają dwie siostry eucharystki: Polina i Katia. Wspaniałe dziewczyny; dzięki nim naprawdę jest w domu cieplej, radośniej. Kiedy na nie patrzę i widzę ich uśmiech, to serce rośnie, bo uśmiechy mają piękne. Nie da się nie posłać im uśmiechu z powrotem.
             
Co mnie tu pozytywnie zdziwiło? To, że jednak mogę codziennie uczestniczyć we Mszy Świętej. Komunia jest udzielana za każdym razem pod dwoma postaciami – i to jest najpiękniejsze! Na każdej Mszy też – w dzień powszedni i w niedzielę, rano i wieczorem – jest kazanie. To naprawdę robi wrażenie, tzn. że księżom „się chce”. A godzinę przed Mszą wieczorną – adoracja Najświętszego Sakramentu, warunki na Namiot Spotkania idealne. Codziennie przed Mszą jest również Różaniec – nie w każdej chwili to odczuwam, ale dzięki niemu jestem zdecydowanie silniejsza.
               A co mnie może nie wzburza, raczej bawi? Ruch uliczny! Tu się jedzie jak się chce, skąd się chce… Pasy dla pieszych to właściwie rzadkość, zresztą dochodzę do wniosku, że piesi tego w ogóle nie potrzebują: jest znak „przejście dla pieszych”, nie ma znaku – wchodzą na ulicę tam, gdzie chcą przejść i tyle! A samochody? Czasem, gdy ulica jest dostatecznie szeroka, to niby jest jeden pas, ale dla chcącego nic trudnego, zawsze można stworzyć dodatkowy. Cieszę się, że nie będę tu prowadzić. A powód, dla którego raz zatrzymali nasze auto, gdy ja, Anika i jeden z księży jechaliśmy przez Karagandę? Bo samochód był brudny. Podobno kilka lat temu było jeszcze gorzej i obecnie właściwie nie powinniśmy narzekać.
             
Jeśli chodzi o zwiedzanie Kazachstanu…
Pewnego dnia ojciec dokonał rzeczy niemal niemożliwej – zabrał większą grupę ludzi na całodzienną wycieczkę (przy ilości zajęć, jakie ma na głowie, to było dość niezwykłe – co oczywiście nie znaczy, że zostawił w domu swój telefon – ten dzwonił co chwilę). Pojechaliśmy do Karkaralinska, dolinki znajdującej się ok. 200km od Karagandy. Głównie łaziliśmy po górkach, ale była to również forma integracji, bo pojechali z nami ludzie, z którymi często będziemy tu współpracować.
               Innym razem, całkiem niedawno, ks. Czarek pojechał z nami do Spaska. Koło tej miejscowości jest cmentarz, a tam pomniki postawione konkretnym narodom, których ludność cywilna i żołnierze zginęli za reżimu Stalina i w ogóle podczas II Wojny Światowej. Stoi tam i pomnik poświęcony Polakom (postawiony w 1996 roku).
               Wciąż szlifujemy z Aniką nasz rosyjski. Między innymi dlatego jeszcze nie podejmujemy jakichś nadzwyczajnych posług. Ogarniamy jakoś kuchnię, pranie i prasowanie, zakupy, sprzątanie domu (a przy robotnikach wciąż pracujących nad najwyższym piętrem jest co robić) – choć nie w całości, trzeba tu wspomnieć o Lidce, która jest z neokatechumenatu i pracuje przy katedrze. To na jej głowie spoczywa sprzątanie większości pomieszczeń w budynku.
Wspieramy też siostry eucharystki w pracy z dziećmi (od 5 do 11 listopada dzieci tu miały ferie i na kilka godzin przychodziły do sióstr).   Miałyśmy też okazję pomagać przy kilku ważnych wydarzeniach. Ponieważ katedra jest dopiero co konsekrowana, wiele rzeczy dokonuje się tu po raz pierwszy. Była więc I Komunia Święta – trójka dzieci (każde innej narodowości – wezwanie katedry okazuje się więc bardzo adekwatne) przyjęła Jezusa do swoich serc. Ośmiu chłopców z kandydatów stało się w pełni ministrantami. Otrzymali także swoje stroje, które były szyte specjalnie na ich miarę. W dniach 3-6 listopada w Karagandzie trwało sympozjum poświęcone bł. Aleksiejowi Zaryckiemu, pierwszemu błogosławionemu Karagandy, kapłanowi i męczennikowi, greko-katolikowi. Tak się złożyło, że miałam okazję zobaczyć cały episkopat Kazachstanu, był i nuncjusz. Sobotni obiad i kolacja odbyły się właśnie przy katedrze – bieganiny po kuchni, między domem i katedrą było co nie miara. A do kolacji przeszłam przyspieszony kurs kelnera: chodź tylko od jednej strony, nie środkiem, podajemy na boczne stoły wtedy, gdy na głównym już wszystko stoi… No i ta góóóóóóra naczyń do zmywania… Goście byli chyba zadowoleni.
               A 11 listopada, w święto Niepodległości Polski, i tu, w Karagandzie miały miejsce małe obchody. Nasza katedra stała się na kilka godzin „małą Polską”. We Mszy po polsku uczestniczyło całkiem sporo ludzi, co nie znaczy, że wszyscy po polsku mówić potrafią. Wiele osób ma polskie korzenie. Wielu też powraca teraz do tego języka i korzystając z lekcji u p. Wiesi (która w każdy piątek zjawia się w naszych salkach), kształci się w trudnej polskiej mowie. Z okazji święta Niepodległości było i przedstawienie, i tańce narodowe, i wiersze, i pieśni patriotyczne; dzieci włożyły sporo wysiłku w swój występ, a mając tylko niedziele wolne, poświęciły również swój czas na próby.
             
               Duża część Polaków w Kazachstanie to neokatechumenat. Z dnia na dzień rozumiem tych ludzi coraz bardziej, i coraz bardziej też szanuję ich pracę, poświęcenie. Całymi rodzinami tu przyjeżdżają. W jednej, najbliższej mi rodzinie, Jurczyków, jest aż jedenaścioro dzieci! Nie wszystkie tu są, bo niektóre mają już swoje rodziny, ale rodzice dotąd tu mieszkają, pomagają parafii, pracują tu, a ich dzieci uczą się w tutejszych szkołach. Dzięki nim wiele osób przyszło do Kościoła.
 Wciąż przyzwyczajam się do życia w innych warunkach, próbuję odnaleźć się w nowych sytuacjach, języku, środowisku. Miesiąc to dużo i mało.
Między Kazachstanem a Polską jest obecnie różnica 5 godzin (tu nie ma zmiany czasu; wcześniej były 4h). Myślę, że mój organizm już do tego przywykł, choć jak miałam w Polsce problemy z rannym wstawaniem, tak mam i tu.
               Niektórzy piszą mi, żebym dała znać, jeśli będę czegoś potrzebować. A ja dochodzę do wniosku, że wszystko mam. Proszę tylko o modlitwę, kryzysowe momenty przychodzą częściej, niż mnie ostrzegali moi „poprzednicy” z wolontariatu w Kazachstanie. Wtedy patrzę na mój krzyż animatorski i przypominam sobie, po co tu przyjechałam; myślę o wszystkich, którzy umożliwili mi przyjazd do Kazachstanu, i o tych, którzy obiecali mi modlitwę – nie chcę ich zawieść; i myślę o słowach, które jakoś tak często powracają w kazaniach ojca: „Nie jak ja chcę, ale jak Ty”.
               Pozdrawiam serdecznie oazowiczów z Archidiecezji Wrocławskiej i nie tylko. I ja pamiętam o Was w mojej modlitwie; z Bogiem.
Agnieszka Wałkiewicz

Brak komentarzy: