Co prawda zmieniłem lokalizację, ale chwilowo zostanę jeszcze przy wątku szkolnym, bo w tej chwili, jak Kenia długa i szeroka, trwają egzaminy podsumowujące drugi trymestr roku szkolnego. Myślę, że to dobra okazja do wyjaśnienia jaki system edukacji panuje w Kenii.
Tym, którzy pamiętają jeszcze stary system z przed reformy w Polsce, mogę powiedzieć, że jest praktycznie tak samo jak u nas za starych dobrych czasów. Dzieci idą do szkoły w wieku 3-4 lat i najpierw jest „baby class” i dwa lata Nazary – po naszemu przedszkola. Później od „standard 1” do „standard 8” czyli szkoła podstawowa. Szkoła średnia czteroletnia osobno dla dziewcząt i dla chłopców, no i studia…
Rok szkolny zaczyna się w styczniu i składają się na niego trzy trymestry. Po każdym z nich jest teoretycznie miesiąc wolnego, ale dwa tygodnie trwają tak zwane tuition, czyli douczani, więc tak naprawdę wolnego jest tyko dwa tygodnie po każdym trymestrze.
wesoły autobus |
Każdy trymestr kończy się serią egzaminów z każdego przedmiotu. Wygląda to jak u nas sesja egzaminacyjna na studiach. Każdy walczy o punkty i pozycję w klasie, która jest wyznacznikiem poziomu nauczania w szkole i bystrości dzieci. Dokładnie tak samo jak u nas na maturze, im więcej punktów, tym o lepszą szkołę można będzie walczyć.
W całej Kenii, czy to w najlepszych szkołach w Nairobi, czy w szkole z patyków, gliny i krowiego łajna gdzieś na sawannie, testy egzaminacyjne są takie same, nie zależnie od poziomu nauczania, mimo iż czasami zostawia on wiele do życzenia.
Teraz właśnie kończy się sesja egzaminacyjna w szkołach i już w tym tygodniu dzieciaki zaczynają wakacje, a raczej ferie zimowe, bo przecież jest tutaj teraz zima.
Niepojętym jest dla mnie fakt, że nawet dzieci z „baby class” mają egzaminy! Pewnie nie uwierzyłbym w to, ale sam miałem okazję uczestniczyć w egzaminach takich maluchów, a było to tak:
W poniedziałek rano wsiedliśmy do Land Rovera i podjechaliśmy do slumsów, by zabrać z przedszkola dzieci, które już kiedyś odwiedzałem i o których już pisałem. Nie zachowując żadnych norm bezpieczeństwa prawie trzydziestka dzieci i chyba czworo opiekunów zostało zapakowanych no kilkuosobowego auta i ruszyliśmy do Matetu.
Matetu (nie mylić z Matatu) to sierociniec w pobliżu Mitunguu, który Fr. Francis wybudował ostatnio dzięki wsparciu Włochów. Powstaje tam też nowa szkoła, która już jest prawie na ukończeniu i w której to przedszkolaki miały pisać egzaminy.
Prawie gotowa szkoła Matetu |
Jedna wykończona już klasa wygląda naprawdę imponująco. Wszystko jest nowe, czyste i naprawdę ładne, żadnej fuszerki! Wszystkie dzieciaki zasiadły w tych nowych, czyściusieńkich ławkach, z nad których wystawały im tylko głowy. Najpierw dostały do rąk ołówki, które miałem wrażenie, były większe od nich samych, a później karty egzaminacyjne.
sierociniec |
Nie chciałem zanadto przeszkadzać, więc nie wnikałem co było w tych testach, ale na pewno nie było wypracowania i równań chemicznych. Z tego co zrozumiałem z wyjaśnień nauczyciela, dzieci musiały połączyć jakieś lelementy w pary, pokolorować coś itp. Później była część ustna i dzieci opisywały obrazki.
mukimu |
Po tak wyczerpującym wysiłku intelektualnym przyszedł czas na posiłek, który w nagrodę serwowałem ja. Chyba nie trzeba wyjaśniać, że na obiad była fasola… tym razem jednak nie z kukurydzą (getheri), tylko z ryżem, tak zwane mukimu.
Dzieciom bardzo podobało się w Matetu i wcale nie chciały wracać do domu, do slumsów… Wcale się temu nie dziwie, bo pochodzą one z delikatnie mówiąc z dysfunkcyjnych rodzin, gdzie na co dzień doświadczają przemocy, skutków alkoholizmu, prostytucji.
Fr. Francis mówił mi, że bardzo by chciał wyrwać te wszystkie dzieci z patologii w której żyją i zabrać je do Matetu. To miejsce jest dla nich ogromną szansą życia w godnych warunkach.
Chociaż nie jestem psychologiem, ale widzę ogromną różnicę w dzieciach z Matetu i tych ze slumsów. Choć znam je bardzo krótko, to już teraz mogę powiedzieć, że w Matetu dzieci są spokojniejsze, radośniejsze i wiedzą, że dostały ogromną szansę od życia, której nie mogą zmarnować.
Kiedy odwiedzałem przedszkole, dzieci dzieliły się na dwie grupy: te które chciały otrzymać trochę miłości, której nie dostają w domu i te, które w rodzinie doświadczają przemocy i swoją frustrację wyładowują na każdym napotkanym człowieku.
slumsy |
Mam nadzieję, że marzenie Ks. Francisa się spełni i wszystkie dzieciaki ze slumsów będą mogły trafić do nieba, czyli do Matetu, bo to ich jedyna szansa, by nie poszły tą samą drogą, którą poszli ich rodzice.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz