O naszej młodzieżowej Oazie Modlitwy będzie jednak jeszcze później. To z tych okolic ruszały wojska sowieckie 17.09.39 – stąd jest tylko 30 km do dawnej granicy ZSRR. Wiec jeszcze w tych tematach:
Byliśmy z ks. Pawłem u biskupa Leona w Kamieńcu. Stamtąd już blisko nad Zbrucz (gdzie była granica II Rzeczypospolitej). Pomodliliśmy się więc w miejscu życia błogosławionego naszego dawnego Arcybiskupa warszawskiego o wstawiennictwo w pracy na tych ziemiach (ks. Paweł dostał właśnie dekret że ma być proboszczem w Murowanych Kuryłowcach (już blisko Mołdawii).
Błogosławiony Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński (będzie kanonizowany w Rzymie 11 października tego roku) jest jakimś patronem poniewierki, na którą co chwila w historii skazywał nas nasz rosyjski sąsiad (nawet jego ciało po śmierci musiało przed nimi być ochraniane). Arcybiskup zmarł 44 lata wcześniej - 17 września 1895 roku przeżywszy wiele lat swego warszawskiego pasterzowania na carskim wygnaniu w Rosji, a potem na Ukrainie. Tu – w Dźwiniaczce, koło Kamieńca Podolskiego pracował nad pojednaniem miedzy Polakami i Ukraińcami. Obok unickiej cerkwi założył szkołę dla miejscowych dzieci, które mogły się uczyć w niej w obu językach. Po drugiej stronie drogi wybudował kościół by dzieciaki obu wyznań miały blisko do modlitwy.
Bardzo go tu szanowano. Gdy zmarł w Krakowie i przewożono karawanem trumnę z jego ciałem do grobu w Dźwiniaczce ludzie przyklękali i żegnali się wyrażając szacunek do kochanego pasterza. Potem „wielkie cuda” działy się przy jego grobie. Po 25 latach, w 1920 roku przewieziono jednak ciało arcybiskupa do katedry warszawskiej i tam pochowano. Miedzy innymi z przyczyny obawy przed bolszewikami. I słusznie – weszli za Zbrucz 17 września 1939 roku: dwór zniszczyli do gołej ziemi, a kościół zamknęli i przez lata zdewastowali.
Krzyż nad wejściem do kościoła też jest zerwany, a jego miejsce… zasłonięte jest deskami… ułożonymi w kształcie krzyża... Ciekawe czy tak było przez cały okres „komuny”;)? Grób też został zniszczony.
Dopiero współcześnie proboszcz miejscowej parafii grecko – katolickiej odnawia powoli grób, kapliczkę z bijącym źródłem i figurę Maryi postawioną kiedyś przez arcybiskupa. A może siostry od księdza Arcybiskupa – Franciszkanki Rodziny Maryi tu kiedyś powrócą…?
I jeszcze coś dodatkowego z naszej parafii w Gwardiejskiem:
Gdy w 1919 roku zbliżali się tutaj bolszewicy i byli w sąsiedniej wsi ludzie ostrzegli księdza i proboszcz parafii w Felsztynie – ksiądz Antoni Gruszczyński (swoją drogą pochodzący z Archidiecezji Warszawskiej; warszawiacy – proszę odnaleźć jego grób i parafię) szybko wziął konie i to, co najcenniejsze – Najświętszy Sakrament i wychodząc z kościoła odwrócił się i tym Najświętszym Sakramentem przeżegnał budynek kościoła przed odjazdem za niedaleki Zbrucz. Po latach jeden z mieszkańców parafii w 1945 roku jako żołnierz Armii Czerwonej trafił do Warszawy. Tam odnalazł proboszcza Gruszczyńskiego i przyszedł pokłonić się mu. „Jak tam żyjecie? Jak kościół?” „Stoi – ale zamienili go na skład i warsztat.” „Ten kościół będzie stał do końca świata, ja go przeżegnałem Najświętszym Sakramentem”.
I jak na razie stoi. A komuna już upadła.
W Oleszkowcach też były krzyże – jeden po środku wsi, a drugi przy jej granicy.
Dziadek Wacław opowiada, że kiedy był w pierwszej klasie –gdzieś to był 1936/7 rok – to kierownik kołchozu w nocy rozwalił ten krzyż razem z cokołem i taka ruina leżała w centrum wsi. W niedługim czasie jego serce nie wytrzymało i zmarł. Do wozu z trumną zaprzęgnięto najładniejsze, młode konie, (ale też i jeszcze dzikie…) Kiedy w centrum wsi zebrał się tłum ludzi, miał ruszać kondukt na cmentarz i miejscowa orkiestra zaczęła grać - konie się znarowiły, ruszyły biegiem i trumna spadła z wozu i potoczyła się po zboczach oleszkowieckich rozbijając się w tym samym miejscu gdzie wcześniej był zniszczony krzyż.
Może ktoś powiedzieć, że to wiejskie gadanie, ale ludzie tutaj to przeżywali i dla nich to było ważne wspomnienie przez wszystkie lata komunizmu, a dziadek Wacław zapamiętał to na całe życie i dziś nam to opowiadał. I podobne historie jeszcze opowiadają…
k. Piotr